Prof. Wyleżoł: W Polsce dzień leczenia otyłości powinniśmy obchodzić codziennie
Otyłość wciąż przez wiele osób nie jest traktowana jako choroba. Ale pacjenci, którzy do pana przychodzą z prośbą o pomoc, już wiedzą, że problemem nie jest to, że „jedzą za dużo”, tylko że chorują?
Tak, oni już to wiedzą. Obserwujemy systematyczny wzrost świadomości i wiedzy dotyczący choroby otyłościowej wśród pacjentów, lekarzy i społeczeństwa. Nie jest on tak dynamiczny, jak byśmy sobie tego życzyli dla dobra osób chorujących na otyłość, jednak w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat widać zmianę. Zajmuję się leczeniem chorych na otyłość od 30 lat i przez 25-27 lat niewiele się działo, za to w ostatnich kilku latach dużo się zmieniło. Myślę, że powodem było wprowadzenie nowoczesnych leków przeciwotyłościowych. One spowodowały, że tak naprawdę po raz pierwszy w historii medycyny jesteśmy w stanie leczyć chorych na otyłość, a nie oczekiwać od nich samowyleczenia.
Oczekiwanie, że osoba chora na otyłość sama zredukuje masę ciała to jest oczekiwanie samowyleczenia?
Dokładnie tak! Czy można to sobie wyobrazić w innej chorobie, np. w raku piersi, nadciśnieniu? Czy ktoś wyleczy się samym zdrowym odżywianiem? Nie, przepisuje się leki przeciwko tym chorobom, bo one zabijają. Otyłość też zabija. Od niedawna zyskaliśmy potężny oręż w postaci leków przeciwotyłościowych – co mnie jako chirurga bariatrę cieszy w szczególności, gdyż nareszcie możemy pomóc chorym, którzy mają graniczne wskazania do leczenia chirurgicznego. Mamy też możliwość dzięki lekom przygotowania chorych do operacji. Zredukowanie masy ciała ma kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa chorego w okresie pooperacyjnym. Mamy też możliwość wsparcia farmakologicznego chorych poddanych operacji, jeśli np. jej efekt będzie niezadowalający lub choroba otyłościowa wróci, co obserwujemy u części chorych po kilku-kilkunastu latach po operacji. Mimo że jestem chirurgiem bariatrą, dostrzegam olbrzymi potencjał w rozwijającej się farmakoterapii. Medycyna przeżywała takie rewolucje jak choćby wprowadzenie antybiotyków.
Leki przeciw otyłości to taka rewolucja jak kiedyś pojawienie się antybiotyków?
Tak. Przed wynalezieniem antybiotyków ludzie często umierali z powodu infekcji bakteryjnych. Choroba otyłościowa to też choroba, która zabija, choć powoli. Leki mogą to zmienić.
W ciągu ostatnich trzech lat wzrosła świadomość, ale nie przełożyło się to na niepokojące statystyki. Liczba osób z otyłością w Polsce rośnie, szczególnie wśród dzieci.
W większości przypadków choroba otyłościowa ma charakter egzogenny, zewnątrzpochodny: to współczesny świat, oddziałując niekorzystnie na stan naszego zdrowia, doprowadza do rozwoju tej choroby. To koszt naszego postępu cywilizacyjnego, a właściwie efekt zagłady cywilizacji. Popatrzmy na sklepy spożywcze: czy wszystkie produkty, które tam się znajdują, można rzeczywiście nazywać żywnościowymi, tzn. takimi, które służą naszemu zdrowiu? W wielu przypadkach to tylko dostarczyciele energii z polepszaczami smaku, które są sztucznymi wytworami przemysłu spożywczego służącemu nie żywieniu człowieka, tylko zarabianiu pieniędzy. Myślę, że powinien zrodzić się bunt społeczeństwa względem tego.
Z drugiej strony: nikt nie zmusza nas do kupowania…
Jak jednak człowiek jest w stanie się przed tym obronić, jeżeli źródłem jego wiedzy na temat żywienia są reklamy w mediach? Przypominają mi się reklamy papierosów z lat 50.-60.; na jednej z nich zmęczony człowiek po całym dniu siada, zapala papierosa i świetnie się relaksuje po zaciągnięciu dymem papierosowym. Odpoczywa. Tak przedstawiano papierosy, o których doskonale wiemy, że zabijają. W przypadku żywności wysoko przetworzonej jest dokładnie tak samo. Można sprawdzić w sklepie, jaki procent w całości oferty handlowej danego sklepu stanowi żywność nieprzetworzona.
Poza warzywami, owocami, kaszami nie byłoby tego wiele.
Jajka, nieprzetworzone sery, mięso – i to jest koniec! Pozostałe rzeczy są uzupełnione o dodatki, które mają nas „nakręcać” do jedzenia. Jesteśmy konsumentami, generujemy popyt. To jest otyłość egzogenna, czyli koszt, jaki płaci zwykły człowiek po zderzeniu ze współczesnym światem. Gdybym chorował na otyłość, ktoś powiedziałby mi: „Zadbaj o siebie, rano pobiegaj, jedz regularnie małe posiłki przygotowane w domu, wysypiaj się”. Tylko jak to zrobić, gdy wielu z nas pracuje po 12 godzin i więcej na dobę? Nie miejmy pretensji do zwykłego człowieka, że nie daje rady i zaczyna chorować na otyłość – jeśli ma do tego predyspozycje.
Oczywiście, jest też otyłość endogenna, w przypadku której najpierw pojawiają się zaburzenia regulacji spożycia pokarmów, zaburzenia homeostazy organizmu. To one pierwsze się psują, podobnie jak pewnego dnia bez wytłumaczalnego powodu pojawia się nadczynność tarczycy.
W ostatnich latach nie tylko rośnie świadomość, że otyłość jest chorobą, ale też pierwszy raz zaczyna się wprowadzać programy opieki koordynowanej, mające pomóc osobom z chorobą otyłościową. Jak pan ocenia funkcjonowanie programu KOS-BAR, dla chorych na otyłość kwalifikujących się do operacji bariatrycznych?
To pionierski program w naszej opiece zdrowotnej. Z ostatecznymi wnioskami i podsumowaniami musimy zaczekać do końca pilotażu, na pewno jednak to ważny, potrzebny i przełomowy program. Gruntownie przemyślany, gdyż uwzględnia przygotowanie do operacji bariatrycznej, operację, a potem opiekę pooperacyjną. Niestety, część chorych mimo że przystępuje do programu, nie realizuje go. Bywa też tak, że pacjent nie może przyjechać na zabiegi rehabilitacyjne, bo nie godzi się na to pracodawca. Myślę, że w przyszłości takie programy powinny zawierać pewne obowiązki po stronie chorego. Powinna być to partnerska umowa, że opieka zdrowotna ma obowiązki względem chorego, ale on, przystępując do programu, ma obowiązki względem opieki zdrowotnej i swojego zdrowia.
Wydawało mi się, że chorzy będą zadowoleni z kompleksowej opieki.
W większości przypadków wszystko jest dobrze, jednak zdarza się, że lekarze dzwonią, przypominają, a pacjenci nie odbierają telefonu. W wielu przypadkach nasza opieka zdrowotna zaczęłaby lepiej funkcjonować, gdyby był minimalny mechanizm współodpowiedzialności ze strony chorego za realizowanie planowanego leczenia, wizyt kontrolnych. To nie dotyczy tylko bariatrii, tylko całej polskiej medycyny.
Kiedy jest szansa na pojawienie się pilotażu programu KOS BMI 30+, w ramach którego kompleksową pomoc uzyskałyby osoby z BMI powyżej 30, którym trzeba pomóc, ale nie operacją bariatryczną?
Prace nad tym programem trwają, regularnie spotykamy się w ramach zespołu powołanego przez ministra zdrowia z przedstawicielami ministerstwa, program jest też konsultowany z NFZ. Trudność polega na tym, że nie wiemy, jak pewne rzeczy zorganizować, gdyż nikt tego dotychczas nie robił. Gdzie ma skierować pacjenta z chorobą otyłościową lekarz rodzinny? Na razie nie ma poradni leczenia otyłości, jest za to wiele poradni, które zajmują się leczeniem powikłań otyłości: diabetologiczna, hipertensjologiczna, ortopedyczna, lipidologiczna. Otyłość dziś jest leczona przez pasjonatów, którzy dostrzegli tę chorobę, postanowili zainteresować się możliwościami terapeutycznymi i zaczęli ją leczyć. Zdarza się to w poradni lekarza rodzinnego, ginekologicznej, endokrynologicznej, diabetologicznej.
W tych poradniach leczy się jednak przede wszystkim powikłania, np. cukrzycę?
Tak, otyłość jest leczona „przy okazji”, co jest całkowitym odwróceniem związków pomiędzy cukrzycą typu 2 a otyłością. W przypadku cukrzycy typu 2 powinno się przede wszystkim leczyć otyłość, gdyż wraz z leczeniem otyłości cukrzyca typu 2 będzie ustępowała, co w oczywisty sposób wynika z doświadczeń płynących z chirurgii bariatrycznej. Problem polega na tym, że ani NFZ, ani Ministerstwo Zdrowia nie są w stanie oszacować skali stojących przed nami wyzwań, gdyż choroba ta w większości przypadków nie jest rozpoznawana. Tak jest zresztą na całym świecie. Głośno było na temat światowego dnia otyłości 4 marca, ale potem znowu przez rok nic się nie będzie działo. W Polsce co czwarta osoba choruje na otyłość, dlatego polski dzień leczenia otyłości powinniśmy obchodzić codziennie. Edukacja to powolny proces. Wielokrotnie wypowiadam się w mediach, przekazuję informację, a gdy skończy się audycja, znów słyszę: „Gdyby tyle nie jedli, toby nie byli grubi”. A przecież to nieprawda. Znam tysiące chorych na otyłość, wielu z nich je mniej ode mnie i jest bardziej aktywna fizycznie. A mimo to chorują.
W marcu została ogłoszona Karta Praw Chorego na Otyłość. Dlaczego taki dokument trzeba było stworzyć? Co on zmieni?
Wielokrotnie słyszeliśmy od chorych, że odwiedzając placówki ochrony zdrowia, zderzają się z murem, są dyskryminowani. Najgorszą rzeczą jest pomylenie zaleceń terapeutycznych z szantażem emocjonalnym, kiedy lekarz oświadcza: „Nie będę się panem zajmował, dopóki pan nie schudnie”. Czy w przypadku innych chorób lekarz powie: „Zacznę leczyć u pana nadciśnienie, jak pan je obniży”? Mówimy o tym od lat, dlatego bardzo się cieszę, że taki dokument powstał z inicjatywy Polskiego Towarzystwa Leczenia Otyłości. Polecamy go chorym na otyłość, placówkom opieki zdrowotnej, ale także każdemu. Skala dyskryminacji chorych na otyłość jest bardzo duża i należy to zmienić. Dokument jest dostępny na stronie kampanii „Porozmawiajmy szczerze o otyłości” https://ootylosci.pl/karta-praw-chorego-na-otylosc/.
Czy dzięki jednak większej świadomości, że otyłość jest chorobą, sytuacja chorych na otyłość powoli się poprawia?
Tak, ponieważ medycyna zyskała potężny oręż, jakim jest leczenie farmakologiczne tej choroby. Często usprawiedliwiałem innych lekarzy, którzy nie byli w takiej, powiedzmy, komfortowej sytuacji jak ja: gdy do mnie przychodził chory na otyłość, to miałem dla niego konkretne rozwiązania, możliwość niesienia pomocy w postaci leczenia chirurgicznego. Lekarze innych specjalności, nie mając możliwości leczenia, odsuwali od siebie odpowiedzialność poprzez przerzucanie „winy” na chorego. Dziś jest inna sytuacja: od momentu wprowadzenia leków wiemy, że jesteśmy w stanie pomóc. Leki zmieniają sposób postrzegania; chorzy mówią, że nareszcie nie myślą cały czas o jedzeniu. Wcześniej mierzyli się z tragiczną sytuacją, którą trudno sobie wyobrazić: była to całkowita bezradność, bezsilność wobec całego świata, który oczekuje, żeby się „ogarnęli”. Proszę sobie wyobrazić: podchodzi Pani do lodówki, żeby coś zjeść. Czasem uda się z tego zrezygnować, ale ile razy? Bodziec oreksygenny, czyli napęd do jedzenia, jest znacznie silniejszy od decyzji podejmowanych przez nasz mózg, a chorzy na otyłość stale doświadczają takiego bodźca. Stale są głodni.
I nie jest to ich winą, tylko nieprawidłowo działających hormonów i peptydów regulujących spożycie pokarmów. W innych chorobach nie ma oczekiwania, żeby chory sam siebie wyleczył. W przypadku otyłości też nie jest to możliwe.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.