Prof. Wyleżoł: „Jedzenie marchewki i robienie fikołków nie działa. Ale dzięki leczeniu chorzy przestają być inwalidami”
Katarzyna Pinkosz: Czy ma Pan poczucie, że choroba otyłościowa dziś jest w Polsce: dobrze diagnozowana i leczona? I czy w ogóle jest dostrzegana?
Prof. Mariusz Wyleżoł: Z przykrością muszę powiedzieć, że nie jest ani diagnozowana, ani dostrzegana, ani nie jest leczona, mimo postępu, jaki dokonuje się w jej leczeniu na świecie. Osiągniecia naukowe, które śledzą osoby zajmujące się leczeniem otyłości, niestety nie są odbierane przez szerokie grono medyczne, nie mówiąc już o społeczeństwie. Cały czas funkcjonujemy w stereotypach, które nie pozwalają nam na rzeczywistą pomoc chorym na otyłość.
Co stoi na przeszkodzie, by lekarz rodzinny, lekarz pierwszego kontaktu, zważył, zmierzył pacjenta, obliczył BMI i stwierdził: „Ma Pan otyłość” chorobę, będziemy ją leczyć”?
Nie wiem. To dla mnie niezrozumiałe. Powiem więcej: to błąd w sztuce lekarskiej. Jeśli nie rozpoznajemy praprzyczyny wielu chorób, a potem leczymy powikłania otyłości – to czy nie jest to po prostu błąd w sztuce lekarskiej? Co ciekawe, NFZ wprowadził wręcz obowiązkowość wykonywania takich pomiarów, jednak nadal nie jest to realizowane. A nawet, jeśli jest, to w żaden sposób nie przekłada się na praktykę, na podejmowane decyzje. Powoli to się zmienia, jednak zbyt wolno. Biorąc pod uwagę, że w Polsce ok. 6-8 mln osób choruje na chorobę otyłościową, to jest to podstawowa choroba, którą wszyscy powinniśmy się zajmować, niezależnie od specjalizacji.
Do ortopedy trafia chora ze zmianami zwyrodnieniowymi stawów. Zanim wykonamy zabieg endoprotezoplastyki, powinniśmy zacząć od leczenia choroby otyłościowej, bo wiemy, że dzięki leczeniu choroby otyłościowej u 1/3 osób ta operacja w ogóle nie będzie potrzebna! To samo dotyczy przeszczepienia nerki czy przeszczepienia serca. W wielu przypadkach mogą okazać się niepotrzebne.
6-8 mln osób w Polsce choruje na otyłość. Potrafimy dziś tę chorobę leczyć?
Postęp, jaki się dokonuje, jest olbrzymi. Dokonał się na moich oczach – zarówno w zakresie chirurgii bariatrycznej, jak w zakresie farmakologicznego leczenia otyłości. Jeszcze kilka lat temu nawet nam się nie śniło, że będziemy dysponować tak wysoce skutecznymi lekami, dzięki którym będziemy mogli uzyskiwać tak świetne wyniki u wielu chorych.
W krajach, w których te leki są już dostępne – podaż nie nadąża za popytem. Każdy chory chce się ratować. Podobnie gdy ludzie chorują na raka i nagle pojawiłby się skuteczny lek przeciwko rakowi, to zniknie z półek. Tu mamy analogiczną sytuację. Pokazuje to, że ludzie chorujący na otyłość są zdeterminowani, by sobie pomóc. Błędem jest tylko oczekiwanie, że pomogą sobie sami – poprzez jedzenie marchewki, ogórka i wykonywanie fikołków. To nie działa.
Otrzymał Pan niedawno nagrodę Wizjonerzy Zdrowia w kategorii Lekarz Społecznik. Dlaczego tak bardzo zaangażował się Pan w leczenie otyłości, a teraz też w obronę praw osób chorujących na otyłość?
Przed 33 laty mój ówczesny szef, prof. Marian Pardela, skierował mnie jako lekarza stażystę – oprócz pracy w klinice – do poradni chirurgicznego leczenia otyłości, która istniała w Zabrzu już na przełomie lat 80. i 90. XX wieku (co jest ewenementem, bo wtedy leczeniem otyłości nikt się nie zajmował). Dla mnie na początku to była… kara. Jednak rozmowy z chorymi bardzo szybko – w ciągu miesiąca, dwóch – przekonały mnie, jak bardzo są to nieszczęśliwi ludzie i jak bardzo poważna jest to choroba. Zobaczyłem też, że możemy tym chorym pomóc.
Konsekwentnie w tym pomaganiu chorym wytrwałem. Wsparciem są dla mnie sami chorzy; z wieloma z nich przyjaźnię się. Wracają do nas; widzimy, jak nasza pomoc jest skuteczna. Dzięki leczeniu wracają do pracy, mają dzieci – a wcześniej rozpoznawano u nich bezpłodność! Niektórzy mogą odstawić insulinę, leki przeciw nadciśnieniu. Zaczynają się ruszać, przestają być inwalidami. Takie zmiany dają olbrzymią satysfakcję i radość. Życzę wszystkim lekarzom, żeby mieli tyle satysfakcji ze swojej pracy, ile ja mam.