Kryzys psychiczny. Jednym z lekarstw bywa miłość. „Stałam o krok nad przepaścią, ale ją przeskoczyłam”
Ola Kożuszek ma 67 lat, głos wieloletniej palaczki, okulary i dobro, które czuje się od pierwszej chwili. Energiczna i dobrze nastawiona do świata i ludzi. Ciągle w biegu, bo pomaga wielu chorym. Jako asystent zdrowienia bierze udział w konferencjach prasowych i naukowych.
W szkole średniej zaczyna wycofywać się z życia towarzyskiego, schodzić coraz głębiej w siebie, coraz gorzej o sobie myśleć. Pojawiają się lęki jako reakcja na to, co proponują rodzice. Z wiarą włącznie.
Oczy jak z filmu „Dziecko Rosemary”
– Coraz głębiej schodziłam w chorobę. Kompletnie przestało zależeć mi na ocenach szkolnych. Zawsze miałam bardzo dobrą opinię, kapitalne relacje społeczne, byłam lubiana. Koleżanki niemal biły się, by siedzieć obok mnie w kinie. Stany depresyjne pojawiły się nagle... – opowiada Ola.
Z czasem dojdą rzeczy dziwne: urojenia prześladowcze, poczucie, że jest podsłuchiwana. Z powodu stanów lękowych boi się patrzeć w lustro. Powie do siostry: – Spójrz na moje oczy. Siostra: – Głupia jesteś, nic tam nie widzę. Po chwili jednak siostra rozpłacze się, bo w oczach Oli dostrzeże sam lęk.
Ola później nie raz widzi takie oczy u ludzi w głębokiej psychozie. Widok podobny do ostatniej sceny z filmu „Dziecko Rosemary”.
Mimo ewidentnych objawów psychozy wcale nie trafia do szpitala. Jej stan pogarsza się aż do momentu, kiedy bardzo krzyczy w nocy. Wtedy dopiero rodzice wzywają pogotowie. Tata Oli wie, jak świetnym psychiatrą jest prof. Antoni Kępiński, ale nie wie, że specjalista od ludzkiej duszy już nie żyje. Ola trafiła więc do kliniki, w której niegdyś pracował profesor Kępiński, do cudownego, jak go dziś nazywa, prof. Bogdana de Barbaro. To on wpływa na powodzenie jej leczenia, a przynajmniej ona po ponad pół wieku tak to widzi. Nazywa go „charyzmatycznym psychiatrą”.
Pierwsza hospitalizacja. Widziałam krematoria, ognie, piece
Do szpitala jest przyjęta w zupełnym odlocie, nie interesuje ją diagnoza, nic ją w zasadzie nie interesuje.
– Nie widziałam, co było dookoła. Ja tylko widziałam krematoria, ognie, piece. Jak trafiłam do kliniki, nie widziałam korytarza szpitalnego, tylko wszędzie narzędzia tortur – opowiada.
Z tej pierwszej hospitalizacji zapamięta jedynie pielęgniarkę ze śladami na twarzy od wypalania kablem elektrycznym. Pielęgniarka ma dobre oczy. Powie: – Oleńko, jestem tu po to, żeby ci pomóc.
– Mimo że cała byłam w odrealnieniu, w urojeniach, te słowa do mnie dotarły, zapamiętałam je, były bardzo pomocne. Potem z siostrą Alinką, bo tak miała na imię, zaprzyjaźniam się. Diagnozy Zbyszek sam wpisywał, mnie to nie obchodziło (red. prof. de Barbaro przez bliskich był nazywany Zbyszkiem; w tamtym czasie pacjenci psychiatryczni zwracali się do lekarzy po imieniu). Posłusznie zażywałam wszystko, co zalecał. A było tego naprawdę dużo. Dopiero po wielu latach dowiedziałam się, że miałam schizofrenię.
Gdy po długiej hospitalizacji w krakowskiej klinice psychiatrycznej zaczyna kontaktować, biegnie do gabinetu Zbyszka. Wydaje jej się, że ratuje mu życie niczym w powieści „Krzyżacy” Henryka Sienkiewicza. Zarzuca mu na głowę białą szmatkę, wykrzykując „Mój ci jest”.
Studiuje muzykologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po drugim roku studiów znów ląduje w dobrze znanej klinice. Potem przez lata pracuje jako nauczycielka.
Dzięki miłości i wierze w ciebie, zaczynasz robić kroki do zdrowia
– Zdrowie Oli jest zasługą, czegoś, co można nazwać przymierzem terapeutycznym. Jego efekt był taki, że Ola zdecydowała się na regularne zażywanie leków. Poznawała ludzi ze społeczności terapeutycznych – uczestniczyła w wielu terapiach grupowych. Poznała mężczyznę, z którym zbudowała cenny i trwały związek. Jej przypadek pokazuje, że można wyjść nawet z bardzo ciężkiej psychozy – mówi prof. Bogdan de Barbaro przed przejściem na emeryturę, kierownik Zakładu Terapii Rodzin Katedry Psychiatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, posiada certyfikat psychoterapeuty i superwizora Sekcji Naukowej Psychoterapii Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.
Jego zdaniem dziś leczenie osób cierpiących na szeroko pojęte zaburzenia psychiczne bardzo często kończy się sukcesem zarówno dzięki rozwojowi farmakoterapii, jak i dzięki temu, że terapia jest kompleksowa i obejmuje: farmakoterapię, psychoterapię, terapię rodzinną, wsparcie społeczne. Na szczęście też słabnie zjawisko stygmatyzacji.
- Przypadek Oli pokazuje, jak wielki sens ma przebywanie we własnym środowisku w trakcie długiego zdrowienia. Otrzymała ogromne wsparcie społeczne. Na tym m. in. polega sens centrów zdrowia psychicznego. Powiem banał: nawet najlepsze lekarstwo nie zadziała, gdy pacjent nie będzie go zażywać. Będzie zaś to robić, jeśli będzie miał do tego przekonanie. A przekonania nabierze dzięki wsparciu rodziny, terapeucie, z którym rozwijane jest przymierze terapeutyczne. Na ostateczny sukces procesu leczenia składa się wiele czynników – mówi prof. Bogdan de Barbaro.
Choroba Oli od czasu wizji krematoriów trwa bardzo długo, 20 lat. W 1985 r. wychodzi za mąż. Wybranek wie o diagnozie, a jednak wierzy, że dzięki jego miłości ukochana wyzdrowieje.
Ola: – Jego postawa i obecność w moim życiu jest bardzo piękna. Miałam kolejne trzy hospitalizacje łącznie z elektrowstrząsami, pasami, kaftanem. To było bardzo ciężkie. Moi najbliżsi nie wiedzieli, czy kiedykolwiek wyjdę z tego. Osoby, które cię kochają mają wiarę w twoje wyzdrowienie również za ciebie. Dzięki ich miłości i wierze w ciebie, zaczynasz robić kroki do zdrowia.
Można wyjść z grobu i jeszcze zobaczyć słońce
Ola ma 67 lat. Ale na kursach ex in przygotowujących do roli asystenta zdrowienia w Akademii Liderów w Krakowie, mówi: czuję się na 20 lat. Tylko nie wiem, skąd u mnie takie starcze dolegliwości. I śmieje się sama z siebie.
Wraz z Aleksandrą Karaszewską prowadzą te kursy jako pierwsze w Polsce, już ponad 11 lat temu. Obecnie powstało mnóstwo centrów szkoleń, kursów. Trzeba koniecznie ten bajzel uporządkować i obydwie liderki o to walczą. Boją się, że centra zdrowia psychicznego przestaną istnieć.
– To są okropne decyzje, niszczące wszystko, o co walczyliśmy dla psychiatrii tyle lat. A same kursy są dla mnie cudownym przeżyciem. Uczestniczą w nich młodzi ludzie od buddystów po ateistów. Z piercingiem i z tatuażami. Są pięknymi osobami, na kursach zżyli się ze sobą – opowiada Ola.
Na zakończenie mieli powiedzieć, co im dał kurs. Płakali oni, płakała ona. Dla wielu z nich udział w tym kursie był najważniejszym przeżyciem. Ola do nich: – Nigdy tak nie mazgaiłam się, nie wiem, czym się wzruszam: tym, co wy mówicie, czy moim mądrym komentarzem. I znów wybucha tym pełnym dystansu do siebie śmiechem.
Często opowiada swoją historię, więc wiele osób z problem psychicznym, dzwoni do niej. Potrzebujących jej wsparcia zrobiło się bardzo dużo. Może dlatego, że w pomaganie angażuje się na 200 proc? To jej sposób pracy. Pewnie mogłaby go zmienić. Ale byłoby to tak trudne, jak zmienienie sposobu oddychania. Bo Ola od urodzenia angażuje się emocjonalnie we wszystko, co robi i to ją spala.
– Coś ci przeczytam – mówi znienacka. – To dla mnie coś pięknego. Wspieram kobietę o trudnym życiorysie: 30 hospitalizacji w szpitalu psychiatrycznym, oprócz tego mnóstwo chorób, mnóstwo prób samobójczych. Poznałyśmy się cztery lata temu w klubie pacjenta w Opolu. Ludzie tam spotykający się byli niemrawi, koleżanka wierzyła, że jak spotkam się z nimi, poderwę ich do lotu. Kobieta z oddziału psychiatrycznego, niejako zmuszona do przyjścia na spotkanie, była bardzo negatywnie do mnie nastawiona. Ale już w trakcie spotkania błysnęły jej oczy, angażowała się. Dziś pisze do mnie codziennie, trochę się na mnie zawiesiła. Towarzyszę jej we wszystkich trudnych emocjach. Wytrzymam to, bo chcę jej pokazać, że warto żyć. Ona ma bardzo piękne serce i tyle niesamowitego cierpienia na koncie. A jak pięknie pisze! – opowiada Ola i zaczyna czytać SMS od kobiety, pisany w chwili, gdy zapada decyzja, do którego DPS-u pójdzie:
„Dziękuję Ci, Olu, za wszystko. Za to, że każesz mi żyć. I za to, że jesteś dla mnie cudownym przykładem. Za to, że nie czuję się zostawiona sama sobie.
Dzięki Tobie nie będę myśleć o samobójstwie, bo boję się, że przez to stracę szansę na bycie z Tobą w niebie. Powiedz wszystkim, że prawdziwy przyjaciel działa jak hamulec bezpieczeństwa, wtedy, kiedy czekasz na rozpędzony pociąg. Jesteś moją nadzieją i nie zamieniłabym Ciebie na nikogo innego.
A wiesz dlaczego? Bo nie ma już takiej drugiej Oli. Bóg stworzył tylko jedną, specjalnie dla mnie. Powiedz wszystkim, że wystarczy jedna osoba, żeby nagle wszystko się zmieniło i że można wyjść z grobu i jeszcze zobaczyć słońce. I powiedz, że czekanie na tę osobę jest piękne i działa jak najlepsze lekarstwo. Warto żyć, choćby chwilą. Bo życie składa się z takich chwil. Pomiędzy nimi jest zwykłe i szare. Życzę wszystkim, żeby i ich ktoś zdążył uratować”.
Ola wciąż znajduje siłę dla wielu osób potrzebujących pomocy, ale w tym momencie musi odpocząć. To już dla niej za dużo.
Sklepik z marzeniami
Jest zaangażowana w świetną inicjatywę – Sklepik z marzeniami w Środowiskowym Domu Samopomocy w Gliwicach. Tam jako ekspert przez doświadczenie odbywa dwa razy w miesiącu po dwie godziny, w miejscu zwanym maglem, konsultacje dla chorych i ich rodzin. W tym pomieszczeniu odbywają się terapeutyczne warsztaty plastyczne.
– Zaprzyjaźniłam się z osobami, które do mnie przychodzą. Towarzyszę im. To są silne więzi, silne emocje. Jestem w tym środowisku bardzo mocno osadzona. Ostatnio na temat tego miejsca z jedną z osób z kursu ex in nakręciłam filmik – mówi.
Obecnie Ola nie wymaga opieki psychiatrycznej. W 1990 r. była w klinice po raz ostatni. Z prof. de Barbaro cały czas utrzymuje kontakt. Czasem potrzebuje coś przegadać, a czasem dzwoni do niego, by pomóc zgłaszającym się do niej osobom w kryzysie psychicznym. Profesor nigdy nie odmawia pomocy, pomimo nawału obowiązków.
– Prze cały ten czas bardzo pomagała mi świadomość, że zawsze mogę do Zbyszka zadzwonić, i że on zawsze poruszy mnie swoją mądrością, podniesie na duchu. Parę lat temu prowadziłam z nim wywiad. Ja i on na scenie, wyliczam, ile mu zawdzięczam. W pewnym momencie on mówi, że czuje się zakłopotany moimi panegirykami i teraz mi się zrewanżuje. Proszę państwa, mówi, wszystkie moje wysiłki terapeutyczne, medyczne, cała farmakologia, nic by nie pomogły, gdyby Ola nie wkładała wysiłku w wyzdrowienie, gdyby nie współpracowała. Jeśli nie chciałaby wyzdrowieć, to wszystko nie przyniosłoby efektu – opowiada wzruszona Ola.
Sądzi, że wyszła z kryzysu psychicznego dzięki miłości męża, współpracy z terapeutami, dzięki kochającej rodzinie i wspaniałym przyjaciołom. W dodatku po tacie odziedziczyła poczucie humoru, co zawsze leczy. No i pomogła kapitalna atmosfera w krakowskiej klinice.
To był Oli dom, w którym czuła się jak ryba w wodzie. Po latach docenia liczne formy szpitalnej psychoterapii, te próby dotarcia do pacjenta na różne sposoby, to aktywizowanie, pomaganie w zdrowieniu, te relacje.
Miłość, która leczy
Ola jest przekonana, że to miłość pomaga zdrowieć. Miała i ma jej dużo. Dlatego dziś chce miłością obdarzać innych, wie, jak podnosić na duchu, rozweselać, wspierać. Jest w tym dobra. Dzięki chorobie.
Kilka razy pyta prof. de Barbaro: jak ty to zrobiłeś, że jestem zdrowa. Przecież wtedy, kiedy mnie przyjmowałeś do kliniki, nie było ze mną żadnego kontaktu. Skąd mogłeś wiedzieć, co się we mnie dzieje, jakie leki zastosować, jak mi pomóc, jaką postawić diagnozę.
Pamięta, jak Zbyszek długo wysiadywał przy jej łóżku. W urojeniach nie miała przecież świadomości, ale akurat to jego siedzenie pamięta. Brała w pewnym momencie 11 tabletek trzy razy dziennie przez dwa miesiące. Musiały być dobrze dobrane, skoro „zaskoczyła” i wróciła do rzeczywistości.
Pamięta, jak dr Krysia Zawadzka z tego wspaniałego zespołu w klinice, cudowna psycholog, przyjaciółka prof. de Barbaro, gdy już ona jako pacjentka zaczęła kontaktować, rzuca jej się na szyję i mówi: Oleńko, jak ja się cieszę, że wróciłaś, bo Zbyszek już nie wiedział, jakie leki ci podawać.
Dopiero w ubiegłym roku w marcu Ola zapyta Zbyszka, co myśli na temat odstawienia dawki podtrzymującej leków, którą od ponad trzydziestu lat przyjmuje. De Barbaro na to: – Ok, spróbuj. Jakby się coś złego działo, będziesz miała do pomocy leki.
Ola do dziś nosi te leki ze sobą „na wszelki wypadek”.
Po ich odstawieniu zaczyna lepiej spać, nie podkręca się…
To, że wyzdrowiałam, podlega pod kategorię „cud”: stałam o krok nad przepaścią, ale ją przeskoczyłam.
Byłam nałogową palaczką. Mąż zaś nie znosił palaczy. Gdy pierwszy raz spotkaliśmy się, pomyślał, że nie mogłabym być jego żoną, bo palę. Obiecałam, że rzucę papierosy, ale rzuciłam dopiero w ubiegłym roku, 39 lat po ślubie. Wyobrażam sobie, ile wycierpiał z powodu mojej miłości do papierosów. Dla wszystkich znających mnie ludzi to rzucenie palenia było czymś niesamowitym – ostatnio paliłam ponad dwie paczki dziennie, byłam kojarzona jako "ta z papierosem". Nie chciałam rzucić nałogu. Ale po odstawieniu leków uwolniłam się od niego i w ogóle mnie nie ciągnie palenie. Przez to, że paliłam potrafię zrozumieć ludzi uzależnionych, słabych. A podtrzymująca dawka leków, przed którą tak niemądrze się broniłam, to był mój kaftanik bezpieczeństwa. Gdy miałam mnóstwo spraw na głowie i pojawiał się natłok myśli, łatwo mogłam osunąć się w psychozę. Wtedy uspokajała mnie sama myśl, że mam je przy sobie – mówi Ola.
Jej historia to świadectwo, że nawet z najgorszej psychozy można wyjść i wieść normalne, satysfakcjonujące, szczęśliwe życie, funkcjonować na pełnych obrotach. A psychotropy w niczym nie przeszkadzają.
Całodobowe bezpłatne numery pomocowe:
- Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym: 800 702 222
- Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111
- Telefon wsparcia emocjonalnego dla dorosłych: 116 123
- Dziecięcy Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka: 800 121 212
- Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia”: 800 120 002
- Bezpłatny całodobowy numer Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Krakowie: 12 421 92 82
- Serwis pomocowo-edukacyjny: www.zwjr.pl