Katarzyna Pinkos, „Wprost”: Wydaje się, że granie nad morzem w siatkówkę to jak najbardziej pożądane zachowanie, zdrowsze od leżenia na piasku. Dlaczego może skończyć się śmiercią?
Łukasz Małek: Aktywność fizyczna jest bezpieczna. Nie wiemy, co dokładnie się wydarzyło, należałoby się jednak zastanowić, czy u tej osoby nie było czynników ryzyka kardiologicznego. Oczywiście, wysoka temperatura, niedostateczne nawodnienie, mogły przyczynić się do tej tragedii. Na pewno jednak, mając 40-45 lat – choć wydaje się to młodym wiekiem – warto sprawdzić, czy nie mamy czynników ryzyka kardiologicznego, takich jak nadciśnienie, wysoki cholesterol. Jeśli te czynniki ryzyka trwają latami, mogą spowodować spustoszenia w organizmie. Nie dają one objawów w codziennych sytuacjach, a pierwszym z nich może być zawał serca, zmuszonego do większej pracy – na przykład w czasie gry w siatkówkę.
Tego typu sytuacji zdarza się w Polsce kilkadziesiąt dziennie. Najczęściej dotyczą starszych osób, jednak zdarza się, że i u 40-latka dochodzi do zatrzymania krążenia. Rzadko się o tym mówi, gdyż może nie jest to tak widoczne jak na plaży, w tracie gry w siatkówkę, w otoczeniu setek osób.
Dlaczego 40-latek, który czuje się zdrowy, nie ma żadnych niepokojących objawów, może mieć zawał?
Czasami pierwszym objawem choroby wieńcowej jest właśnie zawał. Taka osoba może wcześniej nie mieć objawów, ale np. od lat ma nadciśnienie tętnicze, którego nie leczy, albo wysoki cholesterol, albo pali papierosy i ma nadwagę, otyłość.
Wszystko to powoduje, że w tętnicach tworzą się blaszki miażdżycowe. Często wystarczy wówczas zwiększone zapotrzebowanie serca na tlen, co zdarza się przy aktywności fizycznej, albo upał. Blaszka miażdżycowa pęka, powoduje ostre niedokrwienie, zaburzenia rytmu i zatrzymanie krążenia.
Czytaj też:
Niemy zawał serca. Możesz go mieć i o tym nie wiedzieć
Czasami osoby, które przeżyły zawał i twierdziły, że nie odczuwały wcześniej żadnych niepokojących objawów, gdy dokładnie się z nimi porozmawia, to okazuje się, że jednak coś odczuwały. Tylko nie przywiązywały do tego wagi: np. czuły się bardziej zmęczone, brakowało im energii. Czasem to była duszność po wejściu na drugie, trzecie piętro czy nierówne bicie serca. Takie objawy wiele osób lekceważy, uważa, że to wynik zmęczenia, stresu. A to mogą być objawy przepowiadające zawał.
Lekceważone przez nas nadciśnienie tętnicze, czy zbyt wysokie stężenie cholesterolu może po prostu zabić?
Może zabić.
Nadciśnienie nie boli, wysoki cholesterol nie boli, dlatego wiele osób to bagatelizuje.
Dziś coraz częściej nadciśnienie, wysoki cholesterol mają już osoby bardzo młode. Uważają, że są… zbyt młode, by brać leki i nie chcą ich przyjmować do końca życia. Nie zawsze to konieczne, czasem wystarczy zmienić styl życia. Gdy jednak to nie pomaga, konieczne jest przyjmowanie leków. Tłumaczę pacjentom, że kiedyś nie było takiej świadomości czynników ryzyka, dlatego zwykle włączało się leczenie dopiero np. po zawale serca. Leki przyjmowały osoby 60-letnie i starsze, dlatego kojarzy się nam, że to osoby starsze przyjmują leki. Nie chcemy przyjmować leków, bo nie chcemy czuć się staro.
Czytaj też:
Jak zapobiec zawałowi serca? Najnowsze zalecenia kardiologa
Lepiej jednak włączyć leczenie wcześniej, nawet w wieku 20 czy 30 lat, by zniwelować czynniki ryzyka i uniknąć zawału, niż nie przyjmować leków i mieć zawał czy udar.
Upał, wysokie temperatury, duża wilgotność powierza: dlaczego taka pogoda sprzyja zawałom?
Wysoka temperatura powoduje, że łatwiej się odwodniamy, a to powoduje zagęszczenie krwi. Gdy w naczyniach są blaszki miażdżycowe, które zaczynają pękać np. w wyniki stanu zapalnego, czy nadwyrężenia, to gęsta krew łatwiej się wykrzepia; zlepiają się płytki krwi.
W przypadku dużego wysiłku fizycznego i dużego odwodnienia, może dojść do zawału nawet u osoby, u której nie ma blaszek miażdżycowych: krew wykrzepia się w tętnicach wieńcowych.
W gorące dni nie można zapominać o tym, żeby dużo pić?
Tak, a także o tym, żeby wysiłki fizyczne były mniej intensywne i nie odbywały się w okresie największego upału. Lepiej być aktywnym fizycznie rano i wieczorem.
Czytaj też:
Cichy zawał nie boli. Jak go rozpoznać?
A picie piwa to dobry pomysł?
Zdecydowanie zły. Po pierwsze alkohol odbiera nam kontrolę nad naszymi poczynaniami, a poza tym jest napojem odwadniającym. Stymuluje diurezę, odwadnia.
Woda, napoje izotoniczne – tak. Piwo – nie.
Taka sytuacja jak na plaży w Stegnie może zdarzyć się w każdym miejscu. Jak postępować? Co jeszcze można zrobić, oprócz wezwania pomocy?
Jedna osoba powinna wezwać pomoc, ale od razu trzeba podjąć akcję reanimacyjną: sprawdzić, czy osoba, która straciła przytomność oddycha i czy jest akcja serca. Jeśli nie, to należy zastosować masaż serca i sztuczne oddychanie: 2 oddechy, 30 uciśnięć i znów 2 oddechy, 30 uciśnięć. W przypadku jednej osoby udzielającej pomocy, to trudne, gdyż uciśnięcia klatki piersiowej muszą być dość mocne. Gdy jest więcej osób, to można zmieniać. Przede wszystkim trzeba rozpoznać sytuację i podjąć działanie.
Czytaj też:
Zawał serca zapisany jest w genach. Opublikowano najnowsze badania
Główne zarzuty służb ratowniczych polegały na tym, że zabrakło empatii, nie podjęto akcji reanimacyjnej, był też utrudniony dostęp do osoby poszkodowanej przez poustawiane na plaży parawany. Jeśli sami nie podejmujemy akcji ratowniczej, to powinniśmy umożliwić to odpowiednim służbom. Może to będzie przyczynek, by zakazać stosowania parawanów na plaży. Kiedyś chroniły one przed wiatrem, gdy jednak temperatura nad morzem wynosi 30℃. to nie spełniają one takiej roli, a utrudniają dotarcie do osoby poszkodowanej i akcje ratownicze.
Większość osób, które nie podejmują akcji ratowniczej, nie robi tego z braku empatii, tylko raczej z obawy, że może coś zrobi źle, zaszkodzi...
W takiej sytuacji już bardziej nie zaszkodzimy. Trzeba sprawdzić tętno na tętnicy szyjnej, przykładając rękę. Sprawdzić oddech. Jeśli nie ma tętna, to jest już stan śmierci klinicznej. Nie zaszkodzimy tej osobie, możemy jedynie pomóc.
Im wcześniej jest podjęta akcja reanimacyjna, tym większe szanse, że taką osobę uda się ją uratować. Każda minuta odgrywa ważną rolę. Im dłużej serce nie pracuje, tym mniejsze szanse na powodzenie akcji reanimacyjnej.
Czytaj też:
Kardiolog: pacjenci docierają do nas zbyt późno
Może też pomoc zastosowanie defibrylatora – są one obecne w wielu miejscach: szkołach, galeriach handlowych, dworcach. Być może również w sezonie letnim na plażach, gdzie znajdują się tysiące ludzi, powinien znajdować się defibrylator, np. w wieżyczce WOPR. Warto nauczyć się jego obsługi – może to zrobić każdy. Wystarczy otworzyć defibrylator, nakleić elektrody na klatkę piersiową poszkodowanego, a dalej defibrylator sam instruuje, jak postępować. Jeśli wykorzysta się go w ciągu kilku minut, to szansa na powodzenie akcji reanimacyjnej sięga nawet 90 procent! Naprawdę można w ten sposób uratować życie.
Nie zawsze udzielenie pomocy jest skuteczne, ale przynajmniej robimy wszystko, co można. Wszystko, co dla tej osoby zrobimy, jest dla niej szansą.
Nie należy się obawiać udzielać pierwszej pomocy?
Każdy może znaleźć się w sytuacji, gdy to on będzie wymagać pomocy. Na pewno chciałby, żeby ktoś mu wówczas jej udzielił.
Prof. dr hab. Łukasz Małek jest kierownikiem Poradni Kardiologii Sportowej w Narodowym Instytucie Kardiologii w Warszawie, przewodniczącym-elektem Sekcji Kardiologii Sportowej Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego (2021-2023).
Czytaj też:
Prof. Witkowski: Rośnie śmiertelność z powodu chorób serca w Polsce
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.