Katarzyna Pinkosz: Na początku września media obiegła wiadomość o tym, że we Wrocławiu zapisano nowy rozdział w historii polskiej medycyny. W Pana ośrodku podano pierwszą polską stworzoną w ośrodku akademickim terapię CAR-T, która jest uznawana za jedno z największych osiągnięć medycyny. Do tej pory pacjenci mogli otrzymywać terapie CAR-T, które kupowaliśmy od firm farmaceutycznych. Rzecz w tym, że są drogie (jedno podanie to ok. miliona złotych), a w dodatku mogli je otrzymać tylko pacjenci z określonymi wskazaniami. Miesiąc temu po raz pierwszy w Polsce pacjent otrzymał tzw. akademickie komórki CAR-T, stworzone i podane w krajowym ośrodku akademickim. I o ok. połowę tańsze. Jak dziś czuje się pacjent?
Prof. Tomasz Wróbel, kierownik Kliniki Hematologii, Terapii Komórkowych i Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego im. Piastów Śląskich we Wrocławiu: Pacjent czuje się dobrze. Póki co ma częściową odpowiedź na leczenie, pozostaje w obserwacji, ale jego samopoczucie jest dobre. Był to pacjent z nawrotem agresywnego chłoniaka. Z racji wieku nie spełniał kryteriów programu lekowego do podania refundowanej terapii CAR-T. Był jednak bardzo otwarty na nowe metody leczenia, chciał się leczyć.
Skąd pomysł na tworzenie w ośrodkach akademickich, czyli na uczelniach „polskich” CAR-T? Było wiele opinii, że to się nie uda.
Bardzo się cieszę, że jednak się udało. Ten projekt pokazał, że możemy wytworzyć komórki, w naszych wytwórniach, w Polsce. Nasze CAR-T to nie jest konkurencja dla komercyjnych CAR-T. Są jednak sytuacje, kiedy wiemy, że terapia CAR-T byłaby pomocna dla pacenta, ale nie możemy jej podać, bo nie jest ona w tym wskazaniu zarejestrowana czy refundowana. Projekty akademickie umożliwiają nam wykorzystanie tej technologii właśnie dla takich pacjentów. Wypełniamy więc pewną niszę.
Terapie CAR-T tworzone w ośrodkach akademickich w Hiszpanii, w Niemczech czy w Wielkiej Brytanii. Ale to nie jest tak, że tylko w tych ośrodkach można wyprodukować CAR-T. Pokazaliśmy, że w Polsce też możemy to zrobić.
Biotechnologia bardzo się rozwija, technologia się upraszcza. Kiedyś był to naprawdę Mount Everest. Pokazaliśmy, że przy odpowiednim zaangażowaniu, można pokonać wiele administracyjnych przeszkód – to był główny problem opóźniający. Wszyscy uczyliśmy się, zarówno Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, jak i inne urzędy, my również. Pokazaliśmy ścieżkę i jestem przekonany, że inni też będą tą drogą szli. Pokazaliśmy, że to jest możliwe. To jest chyba najbardziej cenne.
Ilu pacjentów będzie mogło otrzymać terapię w tym programie?
Planujemy włączyć do tego badania kilkunastu pacjentów. W przypadku kolejne osoby właśnie przygotowujemy komórki. Pamiętajmy, że jest to terapia personalizowana, tworzona z myślą o konkretnym pacjencie. Myślę, że w ciągu najbliższych dni będziemy podawać już ją kolejnym osobom. Szukamy następnych pacjentów, oczywiście takich, u których jest wskazanie do terapii CAR-T, a którzy nie mają szansy na leczenie refundowaną.
Komórki CAR-T, które podajecie, udało się wytworzyć i podać dzięki grantowi Agencji Badań Medycznych. A co dalej, gdy grant się skończy?
Nie chcę wybiegać zbyt daleko, bo to jest kwestia finansowania. Wszystko to mogliśmy zrobić dzięki grantowi Agencji Badań Medycznych, za co jestem bardzo wdzięczny. Projekt pokazał, że warto te pieniądze w ten sposób zainwestować.
Czy będziemy dalej rozwijać terapię? Tak; oczywiście będziemy próbować rozszerzyć wskazania, robić inne projekty, bo szkoda byłoby wysiłku ludzi, którzy nauczyli się produkcji komórek CAR-T, ich zaangażowania, bo to jest zespół zarówno osób, które pracują w laboratorium, lekarze, jak też zajmujących się administracją tego projektu. Oczywiście, będziemy starać się rozwijać inne projekty, aplikować o inne granty, żeby w dalszym ciągu tę terapię rozwijać, bo potrzeby są duże. Wiem też, że w innych ośrodkach akademickich w Polsce są tworzone podobne projekty. Mam nadzieję, że będą rozwijane.
Czy w przyszłości pacjenci będą mieli szansę być leczeni wytworzonymi specjalnie dla nich terapiami CAR-T, na równi z produktami komercyjnymi?
Nie sądzę, żebyśmy mogli konkurować z przemysłem farmaceutycznym, bo trzeba pamiętać, że terapia CAR-T bardzo szybko się rozwija. Nakłady przemysłu farmaceutycznego na badania są nieporównanie większe. To nie jest rywalizacja, my nawet nie jesteśmy w stanie do takiej rywalizacji stanąć. My po prostu działamy w tym obszarze, który nie jest przedmiotem zainteresowania firm farmaceutycznych.
Chodzi głównie o pacjentów, którzy nie mogliby tej terapii dostać jako refundowanej. My też będziemy starać się poszerzać wskazania do takiego leczenia o takie, gdzie pacjenci nie mogą tej terapii dostać, a my moglibyśmy ją zastosować. Wiemy z innych danych, że ona jest skuteczna. To nie jest tak, że stosujemy ją na zasadzie: „Podajmy, zobaczymy, czy pomoże”, tylko stosujemy tam, gdzie są przesłanki medyczne, że to może być pomocne. Długotrwała skuteczność wynosi ok. 40 proc. – to bardzo dużo, patrząc na to, że są to pacjenci ciężko chorzy, nawrotowi.
Gdyby miał Pan popatrzeć na przełomy w polskiej hematologii, to „polski CAR-T” byłby największym?
Nie chcę się porównywać naszych akademickich CAR-T do osiągnięć w polskiej hematologii, która znakomicie się rozwija, wielu kolegów ma wspaniałe osiągnięcia. Patrząc jednak na moją karierę zawodową – a pracuję w hematologii już ponad 30 lat – to jest rzecz, z której jestem najbardziej dumny. Pokazaliśmy, że możemy to zrobić.
Rozmawiała: Katarzyna Pinkosz, współpraca: Anna Kopras-Fijołek
Czytaj też:
Prof. Zaucha: Dziś leczymy chorych, w przypadku których niedawno rozkładaliśmy ręce
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
