Katarzyna Pinkosz, „Wprost”: Klinika Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji ma największe doświadczenie w Polsce w leczeniu boreliozy, a właściwie neuroboreliozy. Niedawno Michał Janczura z TOK FM pokazał przypadki osób, które przez lata przyjmują antybiotyki i leczą się niekonwencjonalnymi metodami na „boreliozę”, której nie mają. Czy do kliniki również trafiają tacy pacjenci?
Prof. Joanna Zajkowska: Mierzymy się wielokrotnie z tym problemem. Nasza klinika specjalizuje się w leczeniu boreliozy, jesteśmy ośrodkiem, który od wielu lat zajmuje się jej diagnostyką i leczeniem. Okolice Puszczy Białowieskiej i Białegostoku to tereny endemiczne, na których znajduje się dużo zakażonych kleszczy. Trafiają do nas wielokrotnie osoby stosujące przedziwne terapie, weryfikując rozpoznanie. Te osoby mają jakiś problem medyczny, ale nie zawsze przyczyną jest borelioza. W dodatku często są leczone szkodliwymi terapiami.
Z mojego punkt widzenia, jako zakaźnika, epidemiologa, wielomiesięczne terapie antybiotykami wyrządzają pacjentom krzywdę, bo rujnują mikrobiotę jelitową, której regeneracja trwa potem wiele miesięcy.
Pojawiają się też szczepy bakterii wielolekoopornych na antybiotyki, co jest coraz bardziej niebezpieczne, bo nie mamy potem czym pacjentów leczyć.
To zacznijmy od początku. Wszyscy trochę obawiamy się kleszcza. Gdy wbije się w skórę, wyjmujemy go. I co dalej?
Po usunięciu kleszcza dezynfekujemy skórę, bo jest na niej kożuch naszych własnych bakterii, które mogą być wprowadzone w rankę i dojdzie do zakażenia bakteryjnego.
Warto zastanowić się, kiedy doszło do wkłucia się kleszcza. W przypadku boreliozy transmisja krętków wymaga czasu. Jeśli byliśmy w lesie dwie godziny temu, teraz znaleźliśmy kleszcza, który dopiero się wkłuł, to ryzyko zakażenia boreliozą jest bardzo małe.
Ślina kleszcza zawiera środki przeciwbólowe i przeciwkrzepliwe, niektóre osoby są wrażliwe na te składniki, więc poczują drobne swędzenie. Większość osób jednak nie czuje wkłucia się kleszcza, dlatego może minąć więcej czasu, zanim się go pozbędziemy. Jeśli od wkłucia minęło 12-24 godziny, ryzyko zakażenia boreliozą wzrasta.
Ma znaczenie, że kleszcz jest taki jakby „napity”, urósł?
Tak, kleszcz potrzebuje „ukraść” trochę białka, by przejść w następną formę rozwojową albo złożyć jaja: dlatego zasysa porcję krwi, a nadmiar płynu, który jest mu niepotrzebny, zwraca. Potem znów zasysa krew, aż „nakradnie” sobie tyle białka, ile potrzebuje. Im większy kleszcz, im bardziej odwłok się powiększył, tym dłużej był w skórze. Ryzyko zakażenia wzrasta, bo wraz z nadmiarem płynu, który kleszcz zwraca, wpuszcza też zawartość jelit, w których mogą znaleźć się krętki boreliozy.
Zdarza się, że kleszcza nie usuniemy umiejętnie i część kleszcza pozostanie w skórze…
Nie jest to duży powód do zmartwienia. Kleszcz ma odwłok zrośnięty z głową. Zanurza w skórze tylko część ssąco-kłującą, taki sztylecik z rurką. Jeśli ta część pozostanie w skórze, może pojawić się ropień, tak samo jak wtedy, gdy w skórze pozostaje drzazga, gdyż zawartość patogenów w samej rurce jest nikła.
Nie ma co panikować, choć oczywiście najlepiej usunąć kleszcza w całości. W aptece można kupić specjalne karty, które ułatwiają pozbycie się kleszcza.
Miejsce, gdzie kleszcz się wkłuł, trzeba obserwować. Niepokojącym objawem jest pokazanie się rumienia, tzw. wędrującego.
Kiedy może pojawić się rumień?
Szybko: w 2-3 dobie po wkłuciu się kleszcza. Jednak nie każde zaczerwienienie jest niepokojące. W miejscu wkłucia może pojawić się zwykłe zaczerwienienie. Jeśli jest niewielkie, nie powiększa się, to nie jest to rumień wędrujący. Rumień wędrujący zwiększa swoją średnicę.
Nie „wędruje” po skórze?
Nie, on się poszerza.
Jeśli mamy wątpliwości, czy rumień faktycznie rośnie, warto zaznaczyć brzeg długopisem. Jeśli po 1-2 dniach rumień będzie większy, to bardzo duże prawdopodobieństwo, że mamy do czynienia z zakażeniem.
Można też zrobić zdjęcie, porównać kolejnego dnia, i pokazać lekarzowi, który oceni, czy jest to spowodowane zakażeniem boreliozą.
Jeśli pojawi się rumień wędrujący, to znaczy, że doszło do zakażenia. Może też pojawić się gorączka (rzadko), dreszcze, uczucie rozbicia. W takim przypadku trzeba iść do lekarza i włączyć antybiotykoterapię: na 10-21 dni. Nie wymaga to potwierdzenia żadnymi testami.
Czytaj też:
Dwukrotnie więcej przypadków boreliozy. Specjaliści: Kleszcze są nawet w miastach
Można jednak nie mieć rumienia wędrującego, a zachorować na boreliozę?
Tak, jednak „mieć boreliozę”, to nie oznacza „mieć pozytywne wyniki testu”, tylko charakterystyczne objawy, potwierdzone dodatnim wynikiem testu. Jeśli nie ma objawów, nie ma sensu robić testów. Nie leczymy wyników. Sama obecność przeciwciał nie jest wskazaniem do włączenia leczenia.
Rumień wędrujący nie jest jedynym objawem.
Około półtora miesiąca po ukłuciu przez kleszcza mogą pojawić się objawy neurologiczne. Najczęściej jest to porażenie nerwu twarzowego, jakby „z przewiania”: nie można np. domknąć oka, uśmiechnąć się jedną stroną. Mogą pojawić się porażenia innych nerwów czaszkowych; jest np. problem z patrzeniem w bok, w górę.
Mogą temu towarzyszyć silne bóle korzonkowe, nasilające się w nocy. Pacjenci często nie śpią, leki przeciwbólowe nie działają. W tym wypadku potrzebna jest precyzyjna diagnostyka, najlepiej w szpitalu.
Jeśli są takie objawy, trzeba wykonać badania serologiczne, potwierdzające, czy to borelioza. Na tym etapie chorobę bardzo skutecznie leczy się antybiotykiem: nie dłużej niż 28 dni.
A bóle stawów?
Postaci stawowe boreliozy są w Europie wyjątkowe. Częściej to zdarza się na kontynencie amerykańskim, gdzie jest jeden rodzaj krętka, z predyspozycją do atakowania stawów. Borelioza stawowa to obrzęk, wysięk jednego z dużych stawów, ale nie bóle związane ze zmianami pogody, które trwają kilka lat.
Jak objawia się późna postać boreliozy?
Może dawać objawy skórne: przewlekłe zanikowe zapalenie skóry, nawet po kilku latach od zakażenia. Skóra jest przebarwiona, ścieńczona, zmiany występują w postaci nieregularnych plam. Mogą też występować postacie neurologiczne, dotyczące ośrodkowego układu nerwowego, z zapaleniem mózgu. Istnieje takie ryzyko, jednak w naszej klinice nie mieliśmy takich pacjentów. To naprawdę wyjątkowa sprawa.
Czytaj też:
Wbił ci się kleszcz? Tych rzeczy nigdy nie rób
A jednak wiele osób mających nietypowe objawy, takie jak przewlekłe zmęczenie, brak sił, bóle stawów, twierdzi, że to efekt zakażenia boreliozą i często przez miesiące i lata przyjmuje antybiotyki…
Teraz o boreliozie już sporo wiemy, coraz skuteczniej ją leczymy, jednak wciąż w Internecie można znaleźć listy licznych objawów przypisywane boreliozie.
Problem polega też na tym, że jest wiele osób, które mają nierozwiązany problem medyczny – często dotyczy to progresywnej choroby neurodegeneracyjnej, np. stwardnienia rozsianego. Pacjenci szukają według nich „lepiej prognozującej diagnozy”, szansy na leczenie.
Mają dolegliwości (np. bóle zwyrodnieniowe kręgosłupa, częste uczucie zmęczenia), z którymi lekarz rodzinny sobie nie radzi, rozkłada ręce… Pacjenci szukają, a są specjaliści, którzy stwierdzają: „to jest borelioza, mam sposób, by cię wyleczyć”.
Z punktu widzenia pacjenta „lepiej” mieć boreliozę niż np. stwardnienie rozsiane?
Niebezpieczeństwo polega na tym, że długotrwałe leczenie antybiotykami jest niekorzystne. Druga rzecz: możemy nie ustalić prawdziwego rozpoznania. Szereg chorób autoimmunologicznych, jak np. toczeń, stwardnienie rozsiane, albo np. choroba nowotworowa, rozwijają się podstępnie, dają objawy rozbicia, zmęczenia, bólów stawów. Fiksując się na boreliozę, możemy znacznie opóźnić właściwe rozpoznanie.
A niebezpieczeństwo polega też na tym, że podważana jest wiarygodność rekomendowanej diagnostyki, która jest uznana na całym świecie.
Jak w takim razie diagnozuje się boreliozę?
Diagnostyka jest dwuetapowa. Najpierw wykonujemy badanie metodą ELISA; jeśli jest dodatnie, weryfikujemy jego poprawność testem Western Blot. Nie można „przeskoczyć’ pierwszego etapu i opierać diagnozy na teście Western Blot.
Borelioza jest jedną z nielicznych chorób, gdzie pacjenci bardzo często wykonują badania sami – szukają rozwiązania problemu. Idą do laboratorium, proszą o test na boreliozę.
To źle?
Źle, bo jak wspominałam: testy wykonujemy, gdy są objawy. Pani w laboratorium pyta: „Który test, bo mamy dwa: jeden tańszy, drugi droższy”. „To może droższy, bo jak droższy, to może lepszy”. I tu czai się pułapka, ponieważ badanie ELISA jest badaniem ilościowym – wykrywa wszystkie przeciwciała, także podobne do boreliozy. Gdy mamy np. toczeń, łuszczycę, możemy mieć wyniki fałszywie dodatnie. Test Western Blot jest testem weryfikującym swoistość testu ELISA. Nie można któregoś z tych etapów ominąć. Ale powszechna praktyka jest inna: mam dwie kreski w teście Western Blot, więc idę do lekarza. Gdy mówi, że wynik nie świadczy o boreliozie, to część osób szuka innego lekarza. I w końcu znajduje ośrodki, które leczą m.in. biorezonansem, ziołami, antybiotykami.
Czytaj też:
Kleszcze wykorzystują tę sztuczkę, aby dostać się na człowieka. Naukowcy zaskoczeni
Przychodzą do waszej kliniki tacy pacjenci?
Tak, po wielomiesięcznych terapiach.
Niektórzy z laptopami, pokazują nam całą literaturę na ten temat, dyskutują, oczekując kontynuacji leczenia „lepszymi” antybiotykami…
Bywa, że za tą domniemaną boreliozą kryje się problem hematologiczny, nowotworowy, stwardnienie rozsiane. Wcześnie leczone stwardnienie rozsiane daje dobre rokowanie, wcześnie wykryty nowotwór można wyleczyć lub długo żyć, natomiast zafiksowanie się na boreliozie powoduje odwleczenie postawienia właściwej diagnozy. Tymczasem są fora internetowe sugerujące, że lekarze zakaźnicy nie znają się na leczeniu, a nieskuteczność leczenia świadczy o tym, że jest to trudna do leczenia borelioza. To błąd, bo poprawa po leczeniu oznacza trafność rozpoznania. A jeśli jej nie ma, to nie ma sensu takiego leczenia kontynuować.
Inna rzecz: nasz system ochrony zdrowia jest niedoskonały, ludzie szukają pomocy, bo lekarz nie ma czasu na dokładne wyjaśnianie, nie może wykonać specjalistycznej diagnostyki, na specjalistę czeka się miesiącami.
Kleszcza warto zbadać, czy jest nosicielem boreliozy?
Zbadanie kleszcza nie da nam informacji, czy doszło do zakażenia. Pamiętajmy, że nawet jak kleszcz jest nosicielem boreliozy, to nie znaczy, że doszło do zakażenia.
Poza tym nasz układ immunologiczny radzi sobie z wieloma patogenami, mamy mechanizmy obronne. Dopiero objawy kliniczne (rumień, zapalenie stawów, porażenie nerwu twarzowego) pokazują, że doszło do zakażenia, które wywołało chorobę, którą należy leczyć.
Można zbadać kleszcza w wyjątkowych sytuacjach, np. kleszcz wbił się w skórę osoby przyjmującej chemioterapię, przygotowującej się do transplantacji szpiku. To wyjątkowe sytuacje, w których można rozważyć profilaktykę antybiotykową. Choć ja bym w takie sytuacji włączyła ją bez badania kleszcza.
U kogo warto stosować profilaktykę antybiotykową, czyli podać antybiotyk nawet, gdy nie ma objawów?
To naprawdę wyjątkowe sytuacje, gdy np. doszło do licznych pokłuć przez kleszcze (trzy i więcej) jednocześnie u małego dziecka, kobiety w ciąży. W niektórych krajach praktykuje się podawanie przez trzy dni antybiotyku, jednak moim zdaniem, to nie ma sensu. Jeśli już włączyć antybiotyk, to na minimum 10 dni – w przypadku licznych pokłuć u kobiet w ciąży, czy osób poddawanych chemioterapii. Jednak są to indywidualne sytuacje do przekonsultowana z lekarzem.
Naprawdę, nie każde ukłucie przez kleszcza wymaga stosowania profilaktyki.
Na pewno jednak wszystkie niepokojące objawy trzeba skonsultować z lekarzem.
Prof. Joanna Zajkowska, zastępca kierownika Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku, wojewódzki konsultant ds. epidemiologii.
Czytaj też:
Nagły wzrost przypadków boreliozy i kleszczowego zapalenia mózgu. Inwazja kleszczy w PolsceCzytaj też:
„Latające kleszcze” a borelioza. Czy jest się czego bać?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.