Beata Igielska, NewsMed: Stygmatyzacja chorych na otyłość jest rzeczywistym problemem czy sensacją medialną?
Adrianna Sobol, psychoonkolog, psychoterapeuta, ekspertka psychologii zdrowia i profilaktyki: To rzeczywisty problem. W poradniku „Jak wspierająco mówić o chorobie otyłościowej”, gdzie również było omawiane, z jaką stygmatyzacją mierzą się pacjenci, znajdziemy wyniki, które mówią wprost, że chorzy na chorobę otyłościową mierzą się nie tylko ze stygmatyzacją, ale także z agresją słowną. Stygmatyzacja i wykluczanie następuje na każdej płaszczyźnie życia pacjenta, także w przestrzeni medycznej, gdzie zdarza się, że nawet lekarze stygmatyzują, oceniają.
Proszę o przykłady stygmatyzacji lekarskiej.
„Ale się pan zapuścił”, „Jak pani chce mieć dziecko, proszę najpierw się odchudzić, przestać tyle jeść”. Niektórzy lekarze wcale nie udzielają wsparcia. Nie mówiąc już o tym, że gabinety ginekologiczne nie są przygotowane na przyjęcie pacjentek z chorobą otyłościową, nie ma również odpowiednich łózek itp.
Pacjenci są dyskryminowani w pracy, życiu prywatnym, społecznym. Są traktowani jako gorsi, słabsi, tacy, którzy sami wybrali swój los, bo są leniwi, za dużo jedzą, są obżartuchami. A przecież choroba otyłościowa nie zawsze ma takie podłoże.
Oczywiście, to są ogromne zmiany w organizmie. Wróćmy jednak do agresji słownej. Tu również poproszę o przykłady.
Niektórym się wydaje, że gdy powiedzą do kogoś: „och ty grubasku”, „ty pączusiu”, jest to takie uprzejme. Otóż nie. Pomimo że już samo zdrobnienie określenia wydaje się miłe i przyjemne, jest to tylko zawoalowana forma obrażenia kogoś poprzez zwrócenie uwagi na jego masę ciała. Ale czasem te epitety są mniej wyrafinowane: „Jesteś jak locha”, „ty świnio”, „ty grubasie”.
Takie słowa tną jak nóż…
Są słowa, które budują i które rujnują. W obliczu choroby otyłościowej bardzo mocno wyczuwalna jest kwestia próby sił. Ludzie często o chorym wyrażają się w sposób bardzo oceniający, co jest zwykle przykre: „o jeju, on taki gruby, taki brzydki”. Bo taki wygląd nie licuje z obowiązującymi kanonami piękna. Social media pokazują, że wszyscy powinniśmy być idealni. To nie ma żadnego pokrycia w rzeczywistości. Często jest wyczuwalny rodzaj siły: „skoro jestem od ciebie szczuplejszy, jestem lepszy”. Siła i moc jest przekuwana w przykre, okaleczające, raniące słowa, które zostają z pacjentem bardzo, bardzo długo.
Czy taka stygmatyzacja może wpływać na decyzję chorego o podjęciu leczenia choroby otyłościowej?
Pacjenci powinni podejmować decyzję o leczeniu wyłącznie w kontekście własnego dobrostanu, poprawienia jakości życia. Nie zapominajmy, że choroba otyłościowa jest chorobą śmiertelną. W związku z tym ta decyzja nigdy nie powinna być podjęta z powodu tego, że ktoś źle chorego ocenił. Stygmatyzacja, kaleczące słowa przeważnie osłabiają pacjenta. Zmaganie się z chorobą otyłościową trwa wiele lat, przewlekle, wielowymiarowo. Często pacjenci mają wzloty, ale też zaliczają bolesne upadki. Mówienie: „bo ty sobie nie dasz rady, jesteś tym brzydkim grubasem”, nie spowoduje, że pacjent zacznie chcieć się leczyć. Myśli o sobie: „nie mam co podejmować takiej decyzji, dlatego że nie mam szans, jestem za słaby, za mało fajny, za mało mądry” itp.
Jaka jest tu rola psychologa? Przychodzi do Adrianny Sobol pacjent, który myśli o sobie w kategoriach: „nie jestem fajny, jestem gruby”…
Przede wszystkim pamiętajmy, że ci pacjenci bardzo często zmagają się z zaburzeniami emocjonalnymi, lękowymi, z depresją. Przychodzą do nas, by z tymi kłopotami się zmierzyć. Psycholog pomaga i towarzyszy pacjentowi w przejściu przez trudny proces leczenia, przygotowując go na całą drogę, na możliwe wyboje na ścieżce leczenia. Jednocześnie w trakcie pracy z psychologiem, pacjent uczy się strategii radzenia sobie ze stresem, z lękiem. M.in. uczy się, jak reagować na tego typu zaczepki słowne. Musi na nowo zbudować poczucie własnej wartości, poznać siebie, by móc powiedzieć „nie”, stawiać granice. To wielowymiarowa praca, w której pacjent musi stoczyć wiele bitew, by zrozumieć swoją chorobę. Psychoedukacja jest też potrzebna, żeby tę chorobę zrozumieli bliscy pacjenta czy jego pracodawca. Tu jest wiele pracy i to długiej, wielowymiarowej.
Każdy z nas ma potrzebę bycia zauważonym, osoba z otyłością również. Słyszałam o przypadkach, że mężczyzna interesuje się kobietą z chorobą otyłościową dla wygłupu. Kobiety wychodzą z takiej znajomości mocno poranione.
To są skrajne sytuacje na zasadzie „zrobię sobie jaja”. Są one bolesne niezależnie, czy ktoś się mierzy z chorobą otyłościową, czy też nie. Bywają związki, w których mężczyźni lub kobiety lubią, kiedy partner/partnerka choruje na tę chorobę. Wtedy jest osobą zależną. Jest też kwestia upodobań seksualnych. Zdarzają się takie zależności, gdy partnerzy nie wspierają, a wręcz stosują przemoc w związku, mówiąc: „nie lecz się, przestań, nie masz szans”. Lubią mieć kontrolę nad osobą chorą, a kontrola jest formą przemocy.
Trudna to sytuacja…
Ale się zdarza.
A co jeśli chory nie chce się leczyć?
Rzadko kiedy chory nie chce się leczyć. Wynika to głównie z braku wiedzy i braku wsparcia. O tym, że otyłość jest chorobą, mówimy w przestrzeni publicznej od niedawna. Ale choroba w wykazie ICD-10 nie została zarejestrowana trzy lata temu, tylko kilka dekad temu. Widnieje również na liście chorób cywilizacyjnych. A my od niedawna zaczęliśmy ją postrzegać jako chorobę. Lekarze zaczęli się uczyć o niej, powstały specjalizacje.
Mówimy mimo wszystko o społecznie bardzo nowym temacie, w którym gubimy się wsparciowo, emocjonalnie, komunikacyjnie. Gdy pracuję z pacjentami albo rozmawiam z nimi w moim podkaście, słyszę: „nie wiedziałem, że jestem chory, chociaż od dziecka chodzę od lekarza do lekarza”; „nie wiedziałam, że mogę uzyskać wsparcie”. Musimy wziąć pod uwagę ten brak wiedzy, brak wielodyscyplinarnego zespołu lekarskiego, który powinien się zajmować takimi pacjentami.
Czy chce pani powiedzieć, że jeśli kobieta w wieku 55 plus waży 100 kg przy wzroście 164 cm, nie słyszy od lekarza, że ma początki choroby otyłościowej?!
Nie słyszy. Słyszy zaś: „niech się pani więcej rusza i mniej je”. To nie jest komunikat wsparcia, diagnozy, pomocy, leczenia. To jest ocena. Dlatego większość pacjentów myśli o sobie: „taka moja uroda”.
Jeśli chorzy chodzą od jednego lekarza do drugiego, bo mają już kilka chorób – przypomnijmy, otyłość powoduje ponad 200 różnych powikłań – czy lekarze potrafią nazwać, że te wszystkie dolegliwości powoduje choroba otyłościowa, czy nadal odsyłają od Annasza do Kajfasza?
Wielu lekarzy na pewno potrafi nazwać, tylko robi to bardzo źle komunikacyjnie na zasadzie: „proszę się więcej ruszać, mniej jeść”. A to nie jest żadne przejście do działania i leczenia choroby otyłościowej. Forma, w której jest to podawane, obraża pacjenta, robi mu się przykro, ma poczucie beznadziei, nie wie, co ma z tym zrobić. Nie są mu przedstawiane narzędzia pomocowe. A dziś mamy dostęp do kompleksowego leczenia. Pacjent mimo to nie dostaje jasnych wytycznych.
Ale z tego, co pani mówi, wynika, że chory jest na tyle pogubiony, że sam sobie nie wyszuka w internecie nic na temat kompleksowego leczenia otyłości…
Równie dobrze mógłby googlować różnego rodzaju diety. Moi pacjenci niejednokrotnie żywią się przysłowiowym liściem sałaty, są na skrajnych dietach, a jednak tyją. Tu naprawdę jest potrzebny dobry przewodnik, specjalistyczna wiedza. Nie chcę powiedzieć, że pacjenci są bezradni i bezbronni, bo wiadomo, że tak nie jest. Ale brakuje im świadomości i przewodników. Oczywiście, są też pacjenci, którzy wypadają z terapii. Bo ten proces jest bardzo trudny, ciężki, wiąże się ze zmianą stylu życia, nawyków żywieniowych, myślenia o jedzeniu. To jest inny rodzaj zagłuszania swoich emocji, bo występuje przecież jedzenie emocjonalne, napadowe wynikające ze sposobu radzenia sobie z napięciami.
W tej chorobie więc nie jest tak, że zastosujemy terapię i problem znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Tak, problem jest wieloaspektowy. Ale brakuje mądrego wsparcia, aby pacjent nie zrezygnował z leczenia, aby poczuł, że ma rzeczywistą szansę. To jest proces leczenia choroby przewlekłej, nieuleczalnej. Istnieje ryzyko, że pacjent przy każdym potknięciu może powiedzieć: „rzucam terapię, nie mam siły; taki jestem, taki się urodziłem i taki umrę”. Nawet ci pacjenci, którym udało się zredukować masę ciała, myślą wciąż o sobie jako o „grubasie”. Nie potrafią podjąć innych decyzji, jak tylko z perspektywy osoby z otyłością. Czasem nawet mniejszych ubrań nie potrafią kupować. W głowie widzą siebie jako tego o nadmiernej masie ciała. Z otyłości się nie wychodzi, jak z innej choroby. Ona może być w remisji, ale jest podarunkiem na całe życie.
Czytaj też:
Otyłość w Polsce. Co Ministerstwo Zdrowia robi w tej sprawie?
A gdyby pani miała nazwać największą barierę powstrzymującą chorych przed podjęciem leczenia?
To blokada w głowie: nie dam rady. Ponadto brak wsparcia ze strony lekarzy i bliskich. To są trzy największe blokady.
Gdy jednak pacjent pokonana te trzy blokady, to jednak decyzja o podjęciu leczenia jest tą jedyną właściwą, którą warto podjąć?
Zawsze warto się leczyć, należy się leczyć. Tu nie powinno być żadnych wątpliwości. Warto to robić dla własnego zdrowia, żeby móc żyć w sposób jakościowy, żeby móc realizować marzenia. Leczyć się z powodu miłości do samego siebie, do swoich bliskich. Kiedy mierzymy się z jakąś chorobą, idziemy do konkretnego specjalisty. Tak samo powinno być w przypadku choroby otyłościowej. Co więcej, powinniśmy patrzeć na kompleksowe leczenie otyłości szerzej niż tylko na redukcję masy ciała. Tu chodzi o przywrócenie masy ciała do normy i tym samym zapobiegnięcie rozwojowi powikłań, np. sercowo-naczyniowych.
Artykuł sponsorowany powstał we współpracy z Novo Nordisk Pharma Sp. z o.o. będącej organizatorem kampanii edukacyjnej „Porozmawiajmy szczerze o otyłości”.