Katarzyna Pinkosz, Wprost: Poziom zaszczepienia przeciw grypie w tym roku był w Polsce niższy niż rok i dwa lata temu, niewiele osób chce szczepić się przeciw COVID-19, mamy rekordy, jeśli chodzi o liczbę osób odmawiających zaszczepienia dzieci. Nie wyciągnęliśmy wniosków z pandemii? A może spytam inaczej: jakie wnioski powinniśmy z niej wyciągnąć?
Prof. Marcin Czech: Wydawało nam się, że choroby zakaźne w cywilizowanym świecie już nam nie grożą. Ale kiedy pojawił się nowy wirus, który spowodował śmierć setek tysięcy osób, zamykanie granic, wstrzymywanie lotów, to wydarzyło się coś poważnego. Można się chronić: nosić maseczki, zachować dystans, myć ręce. Wiele osób jednak tego nie robiło. Czy trzeba mieć silniejsze argumenty niż śmierć w rodzinie, wśród znajomych, przyjaciół, żeby zacząć zachowywać się w taki sposób, by zapobiec większej liczbie zgonów?
To trochę tak, jak tradycyjnie na Papui mężczyźni łowili ryby, a kobiety zajmowały się domem. Gdy kobieta z łodzi wpadała do wody, to się topiła. Naturalną rzeczą byłoby nauczenie dziewczynek pływać. Jednak z jakichś powodów wiele z nich nie uczyło się pływać, narażało się na śmierć...
My postępujemy teraz podobnie: nie wyciągamy wniosków.
Druga rzecz – wiemy od czasów ospy prawdziwej, że możemy zabezpieczyć się przed chorobami zakaźnymi poprzez szczepienia ochronne. Wszyscy na świecie zaczęli dążyć do tego, by jak najszybciej wyprodukować szczepionkę przeciw COVID-19 – skuteczną i bezpieczną. Obecnie jest już kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt różnych preparatów. Dlaczego nie sięgnęliśmy po nie masowo, żeby się chronić?
Czytaj też:
Co się dzieje, gdy rodzic nie wyrazi zgody na szczepienie dziecka? Takie sytuacje są coraz częstsze
Na początku można powiedzieć, że sięgnęliśmy. Wiele osób się zaszczepiło…
Też nie za wiele, bo 58 proc., czyli 4 osoby na 10 nie sięgnęły po szczepionkę. To niezrozumiałe: dlaczego nie próbują się zabezpieczyć, dlaczego nie próbują żyć?
Rozmawiałem z wieloma osobami, które np. straciły jednego z rodziców, a drugiego nie zaszczepiły. Dla mnie to niebywałe. Nie rozumiem, jak mogą nie działać podstawowe mechanizmy przetrwania.
Druga rzecz, którą jestem rozczarowany: jak nieskutecznie były prowadzone kampanie zachęcające do szczepień. Ja przekonywałem do szczepień wszystkich w rodzinie, przyjaciół, osoby w pracy. To się udało – w moim środowisku pracy 97 proc. osób zaszczepiło się przeciw COVID-19. To olbrzymi sukces. Oczywiście, ja mam tylko 1200 pracowników, więc mogłem z każdym z nich porozmawiać. Dlaczego jednak tak się nie stało na masową skalę?
Może z każdym trzeba rozmawiać, przekonywać? Mniej plakatów, a więcej rozmów?
Do takich rozmów niejako predysponowane są takie osoby jak np. lekarz, farmaceuta, pracownik sanepidu, który oprócz wpisania kogoś na kwarantannę powinien powiedzieć: „Jak pan skończy kwarantannę i odczeka 3 miesiące, to proszę się zaszczepić”. Tymczasem tak nie było. A ja sam byłem świadkiem rozmów – mam nadzieję, że to były pojedyncze przypadki – gdy np. farmaceuta zniechęcał do szczepień przeciw COVID, mówiąc, że: „Jak się pani zaszczepi, to nie będzie miała pani dzieci, bo to jest genetyka”. To jest karygodne.
Nie mamy wiedzy, zaufania do instytucji, lekarzy, szczepień?
Na pewno tak: jest niewiedza, brak zaufania, kryzys autorytetów. Jednak nie będę zdziwiony, jeśli się okaże się, że wiele ruchów antyszczepionkowych jest podsycanych przez grupy interesu, które chcą destabilizować Europę. Myślę, że gra rozgrywa się na tym poziomie i nie jest to spiskowa teoria: w ten sposób znakomicie osłabia się społeczeństwo, również organizacyjnie.
Proszę sobie wyobrazić: gdy np. trzeba byłoby wykonać szczepienie interwencyjne, bo np. zostanie użyta broń biologiczna, to społeczeństwo nie będzie chciało zareagować w odpowiedni sposób. To mam na myśli, mówiąc o użyciu broni D – demograficznej.
To również kwestia emigrantów. Wiem, że to trudny politycznie temat, a gdy komuś bomby lecą na głowę, to nikt nie pyta o szczepienie. Warto jednak byłoby dotrzeć do osób, które przyjechały do Polski i zapytać, czy zaszczepiły się, zgodnie z prawem, po trzech miesiącach pobytu. A jeśli jeszcze nie, to żeby to zrobiły. Dużo taniej jest taką akcję zorganizować, niż potem leczyć choroby, które mogą się rozwinąć.
Jako kraj przeznaczamy na szczepienia jedną z najniższych kwot w UE. Ile powinniśmy wydawać na szczepienia? Albo inaczej: które szczepionki powinny być bezpłatne, finansowane przez państwo?
To trudne pytanie, bo dotyczy tego, jak zorganizować system szczepień, szczególnie dla osób dorosłych i w podeszłym wieku. Jestem zwolennikiem ekonomii w podejmowaniu decyzji. Wydaje mi się, że wszystkie szczepienia, które spowodują zmniejszenie kosztów ponoszonych później (na leczenie, hospitalizacje), powinny być sfinansowane ze źródeł publicznych. To prawdopodobnie byłyby szczepienia dla dorosłych – przeciw grypie, krztuścowi (a jest to tanie szczepienie), dla seniorów przeciw pneumokokom. Również wtedy, gdy np. dziecko ma chorobę nowotworową, to absolutnie wszyscy: cała jego rodzina powinna mieć za darmo szczepienie przeciw ospie wietrznej. Bo jeśli to dziecko zachoruje na ospę wietrzną, to będziemy musieli wydać wielokrotnie więcej, żeby je ratować, gdyż ma bardzo wysokie ryzyko zgonu.
Nie uważam, żeby wszystkie szczepionki musiały być finansowane. Gdy jednak widzimy, że zaszczepienie przeciw HPV w wielu krajach dziewczynek i chłopców spowodowało, że nie chorują one i nie umierają na raka szyjki macicy, a w Polsce co roku z tego powodu umiera 2 tysiące kobiet, zaś 4 tys. choruje, to widać, że takie szczepienia powinny być finansowane ze środków publicznych.
Prof. Marcin Czech, jest epidemiologiem, specjalistą zdrowia publicznego, prezesem Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego, byłym wiceministrem zdrowia
Czytaj też:
Tak podejmuje się decyzję o refundacji leków. „Minister zdrowia to nie kierownik skarbca”Czytaj też:
Część Polaków nie chce szczepić swoich dzieci. Wracają choroby zakaźne