Eksperci mówią o „postpandemicznym długu zdrowotnym”, mając na myśli opóźnienia w diagnozowaniu i leczeniu chorób. Widać go w każdej dziedzinie, ale szczególnie mocno w kardiologii.
– Wiele osób, obawiając się zakażenia, starało się „przeczekiwać” zawał serca, zwlekało z wezwaniem pogotowia. Nawet jeśli przeżyli zawał, to dziś są widoczne jego skutki w postaci uszkodzenia serca. Nie byliśmy też w stanie operować części pacjentów, którzy mieli zaplanowane zabiegi, gdyż wiele oddziałów kardiologicznych było zamienionych na covidowe, albo pacjenci w ogóle nie zgłaszali się do szpitali. Dziś wracają w znacznie poważniejszych stanach, musimy wykonywać u nich bardziej inwazyjne operacje. A oprócz tego w kolejkach do leczenia są nowi chorzy – mówi prof. Robert Gil, kierownik Kliniki Kardiologii Inwazyjnej CSK MSWiA i prezes elekt Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego.
Mimo że obecnie pandemia przycichła, to praca na wielu oddziałach szpitalnych nie wróciła do poprzedniego stanu. – Z powodów epidemicznych nie możemy też przyjmować tylu chorych jak przed pandemią. Musimy ich też testować, gdyż jeśli tego nie robiliśmy, to w oddziałach pojawiały się ogniska zakażeń i musieliśmy potem pacjentów izolować – zaznacza prof. Gil.
Zwiększonej liczbie pacjentów trudno podołać lekarzom w szpitalach.
– Żeby wyjść z „długu” zdrowotnego, musimy dbać o profilaktykę i własne zdrowie. A lekarze rodzinni powinni zaopiekować się pacjentami na wcześniejszym etapie, kiedy nie jest jeszcze konieczny pobyt w szpitalu – dodaje prof. Gil.
Trzeba też zadbać o dobre leczenie nadciśnienia, hipercholesterolemii, a także lepiej leczyć pacjentów, którzy np. przeszli zawał serca.
Dobre programy, zła realizacja
Kilka dni temu minister Adam Niedzielski ogłosił rozszerzenie pilotażu tzw. sieci kardiologicznej, która ma przyspieszyć leczenie pacjentów z niewydolnością serca, wadami zastawkowymi, nadciśnieniem tętniczym i zaburzeniami rytmu serca. Do tej pory był on prowadzony tylko na Mazowszu. Teraz, zgodnie z zapowiedziami ministra zdrowia, ma być rozszerzony na pięć kolejnych województw. Na razie jednak pilotażem zostało objętych tylko 800 pacjentów, co jest kroplą w morzu potrzeb.
Eksperci apelują, żeby nie zapomnieć o już funkcjonujących programach opieki, takich jak KOS-Zawał, czyli program koordynowanej opieki nad chorymi po zawale serca.
Co roku w Polsce około 80 tys. osób przechodzi zawał serca. Mimo bardzo dobrego leczenia w szpitalu, co dziesiąty pacjent umiera w ciągu 12 miesięcy po wypisie z oddziału.
U pacjentów, którzy zostali objęci programem KOS-Zawał, udało się zmniejszyć ryzyko zgonu aż o 30 proc. To skuteczność większa niż wielu bardzo nowoczesnych i drogich leków. Mimo tego, tylko co drugi szpital, w którym są leczeni chorzy po zawale, proponuje pacjentom taką koordynowaną opiekę.
Czytaj też:
Kardiologia dla pokoleń. Otyłość i nadciśnienie trzeba kontrolować już u dzieci
– Jest wiele przyczyn, dlaczego tak się dzieje, m.in. to, że wiele szpitali nie ma oddziałów rehabilitacji kardiologicznej lub przychodni rehabilitacyjnych, a rehabilitacja jest jednym z ważnych elementów programu. Pacjenci, a często też lekarze, muszą zrozumieć, że nie jest ona dodatkiem, tylko jednym z ważnych elementów leczenia. Powinniśmy iść w kierunku rehabilitacji hybrydowej, to znaczy: pacjenta powinno się nauczyć rehabilitacji w szpitalu, a potem powinien ją sam kontynuować w domu, pod nadzorem telemedycznym – podkreśla prof. Gil.
Leki są, ale nie ma… pacjentów
Porażką okazał się – jak na razie – program leczenia hipercholesterolemii nowoczesnymi lekami, jakimi są inhibitory PCSK-9, choć zbyt wysoki poziom cholesterolu jest jedną z głównych przyczyn miażdżycy, udaru mózgu, zawału serca. Jeśli pacjentowi nie udaje się obniżyć stężenia cholesterolu we krwi do właściwego poziomu, mimo optymalnego leczenia z wykorzystaniem statyn, są już dziś nowoczesne leki (właśnie inhibitory PCSK-9), które pomagają to robić skuteczniej. Co więcej, są one w Polsce refundowane.
Mimo to, w całej Polsce objętych jest leczeniem nimi zaledwie dwustu kilkudziesięciu pacjentów. Większość osób z hipercholesterolemią nawet o takich lekach nigdy nie słyszało.
– Jest wiele przyczyn, dlaczego tak się dzieje. Pacjenci z hipercholesterolemią rodzinną często czują się zdrowi i nie mają żadnej motywacji do leczenia. Inną przyczyną jest to, że w kryteriach włączenia do programu pacjenta jest wymóg nieskuteczności leczenia maksymalnymi dawkami statyn. Tymczasem chorzy nie przyjmują maksymalnych dawek statyn, gdyż mówią, że źle się po nich czują. Powinni mieć jednak świadomość, że jeśli niedostatecznie obniżą stężenie cholesterolu we krwi, to nie są chronieni przed rozwojem miażdżycy, zawałem czy udarem – dodaje prof. Gil.
Nawet najnowocześniejsze leki nie pomogą, jeśli chorzy nie będą z nich korzystać.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.