Katarzyna Pinkosz: „Wprost” uznał profesora Zbigniewa Religę za najważniejszą osobę w ciągu ostatnich 40 lat w polskiej nauce i medycynie. W trudnych czasach upadającego PRL stworzył od zera najbardziej znaną klinikę kardiochirurgiczną w Polsce. Jako pierwszy w Polsce przeszczepił serce…
Dr Grzegorz Religa: Sprostuję, jako drugi, o czym muszę przypomnieć, zwłaszcza że pracuję w Łodzi. A to właśnie w Łodzi w 1968 roku prof. Moll przeprowadził pierwszy przeszczep serca.
Jednak tamten przeszczep nie był udany…
Tak. Profesor nie został potem najlepiej potraktowany przez środowisko. Historia przeszczepów serca umarła na blisko 20 lat. Pierwszy udany przeszczep, wykonany przez mojego ojca, to druga połowa lat 80-tych.
Dokładnie 1985 rok: miał pan wtedy 18 lat. Wiedział pan, że pana ojciec, profesor Zbigniew Religa, przeszczepił serce pierwszy raz w Polsce?
Wiedziałem. Ale jeśli miałbym być do końca szczery, to niewiele mnie to wtedy obchodziło, żyłem własnym życiem. Medycyna była wtedy dla mnie obca.
W powszechnej świadomości profesor był osobą wyjątkową. Nie tylko doprowadził do przeszczepów serca, ale też potrafił do tej idei przekonać. Jaki był na co dzień?
Był normalnym, fajnym człowiekiem, fajnym ojcem.
Przede wszystkim był zawsze bardzo sprawiedliwy i wymagający. Miał też wiele cech, które pozwoliły mu osiągnąć to, co chciał. Stawiał sobie cele, do których dążył, niezależnie od tego, co działo się wokół. Z reguły udawało mu się je zrealizować. To nie tylko transplantacje serca, ale też np. mechaniczne wspomaganie serca. Miał to szczęście, że w latach 70. i 80. był w Stanach i zobaczył, jak może wyglądać kardiochirurgia. Uważał, że nie ma powodu, żeby ludzie w Polsce mieli inną, gorszą jakość służby zdrowia niż na świecie i starał się to zmienić.
Oczywiście, prościej dla niego było pozostać w Stanach i tam robić karierę, uważał jednak, że jego obowiązkiem jest pomoc w rozwoju medycyny w Polsce.
Czytaj też:
35 lat od pierwszej transplantacji serca w Polsce. Udaną operację przeprowadził dr Religa
Tę misję przekazał panu? Poszedł pan w jego ślady.
Świat się zmienił. Ojciec tworzył kardiochirurgię – nie tylko w Polsce, ale też na świecie. To były pionierskie lata. Dziś kardiochirurgia to już nie jest pionierska praca, tylko porządne wykonywanie wyuczonego zawodu, z nastawieniem na dobro chorego.
Czytaj też:
Zespół Religa-Zembala przy jednym stole operacyjnym. „Ojcowie byli wzorem, ale to nasz wybór”
Zadziwiło mnie to, że profesor, zanim przeprowadził transplantację serca, nigdy wcześniej przy takiej operacji nawet nie asystował. Sam wszystkiego się nauczył. Czy dziś byłoby to możliwe?
Nawet łatwiejsze! Większość wykonywanych na świecie operacji można zobaczyć na YouTubie. Może to dziwnie zabrzmi, ale – jeśli ma się o tym pojęcie – to można sobie takie filmy obejrzeć i spróbować zrobić samemu. Świat się też skurczył, dziś nie jest problemem, żeby wyjechać i nauczyć się od innych techniki wykonywania operacji, albo ich zaprosić tu, do nas. Nie ma żelaznej kurtyny, jak kiedyś. Wszystko jest zdecydowanie prostsze, dzięki czemu nowoczesna medycyna stała się powszechna.
Co uważa pan za jego największy sukces?
Największym sukcesem było wprowadzenie polskiej kardiochirurgii na nowoczesny poziom. Przestaliśmy być gorsi, słabsi, zaściankowi, staliśmy się równoważnymi partnerami dla kolegów z Europy Zachodniej czy USA. Druga rzecz – to zmiana sposobu myślenia o kierowaniu zespołem. W Polsce medycyna przez wiele lat była i często nadal jest zorganizowana w systemie niemieckim, ordynatorskim: jest jeden „mądry”, a wszyscy inni mają robić to, co on mówi. Ojciec zawsze był zwolennikiem anglosaskiego systemu konsultanckiego: jak lekarz zdobędzie specjalizację, to jest rzeczywiście samodzielny. To jest druga rzecz, na której mu w medycynie bardzo zależało, i to się teraz dokonuje.
Najważniejsze jednak było to, żeby medycyna w Polsce była równie dobra i nowoczesna jak na świecie.
W wieku 18 lat nie myślał pan jeszcze o medycynie, a już na pewno nie o kardiochirurgii. Jak to się stało, że jednak poszedł pan w jego ślady?
Gdy zbliżała się matura i trzeba było podjąć decyzję, co dalej, to okazało się, że nie bardzo widzę dla siebie inną możliwość. Wychowałem się w domu lekarzy, nie wyobrażałem sobie innego zawodu. Jednak właśnie dlatego, że ojciec był kardiochirurgiem i do tego bardzo rozpoznawalnym w Polsce, nie chciałem iść na kardiochirurgię. Zacząłem od chirurgii ogólnej. Gdy robiłem specjalizację, chirurgia była w momencie przełomu, który źle oceniłem. Uznałem, że chirurgia już się kończy.
… że nie będzie już potrzebna?
Tak, że wystarczą leki. Spróbowałem więc kardiochirurgii, a potem w nią wsiąkłem. A chirurgia wcale się nie skończyła. Nadal jest niezbędna.
Operowaliście razem w Instytucie Kardiologii w Aninie. Jakim był szefem? Wymagał od pana więcej niż od innych?
Według mnie był świetnym szefem, traktował kolegów lekarzy jako partnerów, a nie podwładnych. Dawał bardzo dużo swobody. Starał się mieć nad wszystkim pieczę, jeśli jednak widział, że ktoś jest odpowiedzialny, to dawał wolną drogę, stymulował do rozwoju.
Czy był surowym szefem? Raczej wymagającym. Uważał, że w naszej pracy jedyną ważną sprawą jest pacjent i jego zdrowie. Wszystko inne to dodatki, które nie mają istotnego znaczenia. Jeśli ktoś zachowywał się odpowiednio w stosunku do chorych, to nie miał problemu z moim ojcem jako szefem.
W stosunku do mnie był bardziej wymagający. Kiedy go zapytałem, dlaczego na mnie się wyżywa, to uczciwie powiedział, że dlatego, że jest mu najłatwiej. Bardzo dobrze wspominam naszą wspólną pracę i żałuję, że ten okres był tak krótki. To były ostatnie lata przed jego całkowitym przejściem do polityki.
Czytaj też:
Sukcesy w medycynie. Polscy lekarze i ich przełomowe działania
Profesor był politykiem, między innymi ministrem zdrowia. Bardzo cenionym, szanowanym przez pacjentów. Chciał wprowadzić wiele reform. Jak dziś ocenia pan jego działalność?
Potrafił łagodzić konflikty, zarówno w środowisku lekarskim, jak na styku lekarze-pacjenci. Potrafił słuchać. Najważniejsze jednak jest to, że idąc do ministerstwa, miał plan, co chce zmienić i go wdrażał. Los chciał, że miał za mało czasu, bo dwa lata to zdecydowanie za mało. Z żalem myślę, że wiele pomysłów, które miał, były dobre. Zostały zapomniane pod dywan, co chyba nie jest dobre.
Wrócę do kardiochirurgii, bo to was łączy. Co się czuje, jak to jest gdy ma się w dłoniach bijące serce?
Może kogoś zawiodę, ale to tak samo jak trzymać w rękach jakikolwiek narząd. W trakcie operacji serce przestaje być tym „sercem z obrazów”. Jest kawałkiem mięśnia, o którym dosyć dużo wiemy, a przede wszystkim wiemy, jak mu pomóc. Czasem jest zimne, czasem ciepłe – w zależności od tego, jaki to etap operacji.
W głowie mamy odpowiedzialność za chorego.
Jak zmieniła się kardiochirurgia od czasu pierwszych przeszczepów?
Możliwości technologiczne to jest zupełnie inny świat. Wiele rzeczy możemy robić dużo prościej, mniej inwazyjnie. Zmienili się też chorzy. Leczymy chorych, o których 20 lat temu byśmy nawet nie myśleli, że można ich leczyć: to często osiemdziesięciolatkowie, z chorobami towarzyszącymi. Kiedyś takie osoby w ogóle nie byłyby brane pod uwagę jako pacjenci kardiochirurgiczni.
Ale jedno się nie udało. Mój ojciec uważał, że już niedługo bioinżynieria da nam możliwość tworzenia narządów. Są pewne nadzieje ze stosowaniem komórek macierzystych, jednak na razie nie ma sukcesów na tym polu.
Prof. Religa chciał, żeby polska kardiochirurgia była na poziomie światowym, żeby polski pacjent miał takie szanse, jak pacjent za granicą. Czy dziś tak jest?
Zdecydowanie tak, wszystkie procedury oferowane na świecie, są przeprowadzane w Polsce. Jest dostęp do sprzętu technologii, wiedzy. Tych różnic dziś nie ma.
Ale dług pocovidowy spłacamy?
Dopiero zaczynamy go spłacać.
Pacjenci są w gorszym stanie? Trudniej ich operować?
Tak, i przychodzi ich więcej. Ale tego się spodziewaliśmy. Nie może by tak, że na dwa lata zamykamy właściwie całą służbę zdrowia. Niestety, to „kosztuje”. Nie wiem, czy będziemy potrafić sobie z tym poradzić. Ja ze swojej strony, jako kardiochirurg, muszę robić wszystko, by tak się stało. A inne osoby muszą wszystko zorganizować, żeby ta cena, którą zapłacimy, była jak najmniejsza.
W tych czasach też potrzebni by byli tak odważni ludzie, jak profesor Religa? Mający wizję?
Zawsze są potrzebni wizjonerzy. Jeśli chcemy zrobić krok naprzód, to potrzebujemy spektakularnych sukcesów w dziedzinie biologii, bioinżynierii. Technologicznie w sensie zastępowania pracy narządów urządzeniami mechanicznymi jesteśmy zupełnie nieźli. W chirurgii jesteśmy nieźli. Jednak żeby iść krok dalej, potrzebujemy bioinżynierii, możliwości wyhodowania sobie narządów.
Czytaj też:
20 mln Polaków dotkniętych chorobą, która powinna być rzadka. Prof. Banach: Leczymy za ostrożnie
Gdy przychodzi do pana pacjenci, to przychodzi do doktora Grzegorza Religi, ale też do syna profesora Zbigniewa Religi. To większa odpowiedzialność?
Odpowiedzialność jest zawsze taka sama. Nie da się czuć większej odpowiedzialności niż czuje ją lekarz.
Ale pacjenci mają większe zaufanie, gdy przychodzą do pana?
Tak. Zdaję sobie sprawę z tego, że część chorych, którzy do mnie trafiają, szukając mnie, szukają tak naprawdę mojego ojca. Co nie zwiększa mojej odpowiedzialności. Zawsze staram się wobec nich uczciwy, mówię to, co jest możliwe. Wyniosłem to z domu: jedną z najważniejszych cech lekarza jest uczciwość wobec chorego.
Kiedyś lekarz decydował o losach chorego: operować, nie operować. Teraz już tak nie jest. Naszym obowiązkiem jest przekazać choremu prawdziwe dane na temat jego choroby, jednak decyzję na temat sposobu leczenia musi podjąć chory, a nie lekarz. Lekarz jest tylko wykonawcą.
Ale pacjent nigdy nie ma takiej wiedzy, jaką ma pan…
Nie, jednak moim obowiązkiem jest przekazanie mu wiedzy w sposób dla niego dostępny tyle tej wiedzy, by mógł świadomie podjąć decyzję.
Profesor Religa był też politykiem. Zamierza pan iść w jego ślady?
Na dziś – nie. Miałem krótką przygodę z chęcią wejścia do polityki. Ta próba nauczyła mnie, że na obecnym etapie życia to nie dla mnie.
Ale gdyby za miesiąc został pan ministrem zdrowia, to jakie decyzje by pan podjął?
Jezus, Maria, nie!! Wszędzie na świecie jest to najtrudniejsze ministerstwo. Oczywiście, ważne są pieniądze, bo jeśli chcemy mieć nowoczesną medycynę, to konieczne są pieniądze. A poza tym trzeba wszystko tak poukładać, żeby tych pieniędzy nie wydawać na marne. A trzecia rzecz do kadry – brakuje dziś zwłaszcza pielęgniarek. Oczywiście, możemy otworzyć granice, ale to nie jest rozwiązanie. Trzeba robić wszystko, by ludzie chcieli wykonywać ten zawód.
Prof. Zbigiew Religa, kardiochirurg, minister zdrowia, polityk. Tworzył polską i światową kardiochirurgię: po pierwszym udanym przeszczepieniu serca wykonał po raz pierwszy w Polsce przeszczep płuc i serca, przeprowadzał zabiegi leczenia przewlekłej zatorowości płucnej, stworzył też prototyp sztucznego serca i zastawki biologicznej. Był również politykiem, kandydował na urząd Prezydenta RP, senatorem, posłem, ministrem zdrowia w latach 2005-07. Dr Grzegorz Religa, kardiochirurg, obecnie ordynator Oddziału Kardiochirurgicznego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Wł. Biegańskiego w Łodzi.
Czytaj też:
Małysz, Santor, Religa z nagrodami 40-lecia „Wprost”Czytaj też:
Lenka cztery lata czekała na przeszczep serca, jej koleżanka zmarła przed świętami. „Ciężko znaleźć dawcę”
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.