Urodziło się najmniej dzieci od II wojny światowej. „Od 20 lat nic nie zrobiono"

Urodziło się najmniej dzieci od II wojny światowej. „Od 20 lat nic nie zrobiono"

Dodano: 
Noworodek
Noworodek Źródło: Pexels / Isaac Taylor
Kryzys demograficzny w Polsce trwa od dawna, w ostatnim czasie wręcz się pogłębił. W czerwcu urodziło się najmniej dzieci od II wojny światowej. – Przyczyną są ogromne zaniedbania sięgające jeszcze początków obecnego wieku – mówi prof. Tomasz Sobierajski.

Kryzys demograficzny w Polsce trwa. Od sześciu lat regularnie spada liczba urodzeń dzieci. W czerwcu, wg danych Głównego Urzędu Statystycznego został pobity kolejny – negatywny – rekord. Na światy przyszło 19 tys. dzieci.

Rekordowo niska liczba urodzeń

Liczba urodzeń – w ujęciu rocznym – spada niezmiennie od połowy lat 80. W latach 2008-10 dał się zauważyć lekki wzrost (to pochodna wyżu z początku lat 80.), a także niewielkie odbicie na przełomie lat 2017 i 2018, jednak od sześciu lat mamy do czynienia z gwałtownym pikowaniem w dół.

W ubiegłym roku, jak informował GUS, urodziło się 272 tys dzieci. To o 33 tys. mniej niż 2022 r. wtedy rekordowym.

„Była to najniższa liczba odnotowana w całym okresie powojennym” – mówił na początku roku Dominik Rozkrut, prezes Głównego Urzędu Statystycznego.

Czytaj też:
Jak długo żyją Polacy? Niby coraz dłużej, ale...

Dla porównania – w latach 80 było to ponad 700 tys., a jeszcze w 2017 r. zarejestrowano 402 tys. urodzeń żywych.

W czerwcu pobiliśmy kolejny rekord

Najnowsze dane GUS pokazują, że spadkowy trend cały czas się nasila. Jeszcze kilka miesięcy temu eksperci zajmujący się demografią ubolewali, że miesięczna liczba urodzeń zbliża się do 20 tys. Tymczasem z ostatniego Biuletynu Statystycznego, opublikowanego pod koniec sierpnia można się dowiedzieć, że w czerwcu bieżącego roku urodziło się 19 tys. dzieci.

To najmniej od zakończenia II wojny światowej. Dwa razy mniej od liczb z lat nie tak bardzo odległych, ale z roku 2010, kiedy to miesięcznie rodziło się 38-40 tys. dzieci.

Spada tym samym współczynnik dzietności w Polsce. W 1980 r. wynosił 2,28, od kilku lat jest to poniżej 1,4. "Współczynnik dzietności w 2015 r. wynosił 1,29. W latach 2016-2019 wzrósł nieco, do poziomu 1,4, a następnie znów się zmniejszył i w 2021 r. wyniósł 1,32" — pisała Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę w raporcie "Dzieci się liczą 2022".

Współczynnik dzietności to inaczej wskaźnik zastępowalności pokoleń. Wskazuje czy uda się utrzymać liczbę ludności kraju przynajmniej na stałym poziomie. Aby tak faktycznie się stało, współczynnik musi mieć wartość znacznie powyżej 2. Wg definicji ten wskaźnik oznacza liczbę dzieci, które urodziłaby przeciętnie kobieta w ciągu całego okresu rozrodczego.

Czytaj też:
Prof. Gierlotka dla NewsMed: Mamy dużo do zrobienia i poprawy

Jak wynikało z raportu Eurostatu z 2023 r. współczynnik na poziomie 1,33 z 2021 r. dawał Polsce 31. miejsce na 35 sklasyfikowanych państw. A jak wygląda ta wartość za ubiegły rok? Jak poinformował GUS kilka miesięcy temu, było to zaledwie 1,158.

Dlaczego tak się dzieje? Przyczyn jest wiele

Przyczyn takiego stanu rzeczy jest bardzo wiele. Dotyczą sfery finansowej, zawodowej, społecznej, politycznej czy zdrowotnej. A wprowadzone przez poprzedni rząd zachęty w rodzaju 500 plus zadziałały na bardzo krótką metę.

O opinię poprosiliśmy prof. Tomasza Sobierajskiego z Uniwersytetu Warszawskiego, dr, hab. n. med i n. o zdr., dr, n. hum., socjologa, zdrowologa, metodologa, wakcynologa społecznego i badacza socjomedycznego.

— Przyczyn jest faktycznie bardzo dużo, ale moim zdaniem jedną z głównych rzeczy, którą obserwuję, patrząc na pokolenie Zet, czyli to, które jest w wieku rozrodczym albo właśnie wchodzi w ten wiek, jest niepokój związany z tym jak będzie wyglądało ich przyszłe życie. Nie tylko w kontekście globalnym, związanym z konfliktami politycznymi i wojennymi, ale też na poziomie prywatnym.

To jest pierwsze pokolenie, które stwierdza, ze nie będzie miało lepiej, niż mieli ich rodzice. Do tej pory każde inne pokolenie było takim, któremu rzeczywiście wiodło się lepiej — mówi prof. Sobierajski.

— Ten niepokój dotyczy nie tylko aspektu finansowego. To także kwestia warunków do założenia rodziny i utrzymania dzieci. Warunki mieszkaniowe w Polsce w tej chwili są takie, że znakomitej większości pokolenia Zet nie będzie stać, żeby mieć mieszkanie i co za tym idzie – móc założyć rodzinę i mieć dzieci. Te osoby bardzo racjonalnie podchodzą do kwestii, czy powoływać nas świat nowe istoty. To jest pozornie prozaiczna przyczyna, ale jednak bardzo ważna — dodaje.

Brak własnego dachu nad głową przede wszystkim

Prof. Sobierajski podkreśla, że brak własnego dachu nad głową nie sprzyja myśleniu o dziecku, za które trzeba będzie być odpowiedzialnym.

Czy to może być też związane z tym, że pokolenie Zet nie poddaje się presji związanej z zakładaniem rodziny czy posiadaniem dziecka, jak miało to miejsce w przypadku wcześniejszych generacji? A może ważny jest komfort osobisty?

— Nawet nie chodzi o ten komfort, tylko racjonalne podejmowanie decyzji. Oni nie wiedzą, jak będzie wyglądała ich przyszłość, w którym kierunku wszystko pójdzie, nie mają pewności związanej z mieszkaniem, zatrudnieniem, budowaniem długofalowych planów, więc trudni im wziąć odpowiedzialność za inne osoby — tłumaczy ekspert.

— Ale faktycznie ta presja nie jest już tak silna. Jest dużo większe pozwolenie na to, żeby nie mieć dzieci — dodaje.

Czytaj też:
Możemy żyć kilkanaście lat dłużej. Kardiolog podaje proste sposoby

Od 20 lat nic nie zostało zrobione

Czy można coś zrobić doraźnie, aby poprawić sprawę dzietności? Czy jednak to wymaga wyłącznie rozwiązań systemowych?

— To nie tyle wymaga, ile wymagało od dawna tych rozwiązań systemowych. To, co się dzieje teraz, jest wynikiem bardzo złej polityki w wielu obszarach prowadzonej przez kilka rządów w ostatnich kilkunastu latach. Więc jeżeli teraz podejmiemy jakiś kroki, to efekty będziemy mogli zobaczyć dopiero za kolejne kilkanaście lat. To są ogromne zaniedbania sięgające jeszcze początków obecnego wieku — mówi ekspert.

A czy obecnie widzi pan cokolwiek, jakiś choćby zaczyn działań naprawczych?

— Niczego takiego nie zauważam. Odkąd mogę to obserwować, czyli od 20 lat, nie widzę żadnych takich działań, które mogłyby zachęcić młodych ludzi do posiadania nie tyle większej liczby dzieci, ale wręcz do posiadania dziecka w ogóle — kończy prof. Sobierajski.

Źródło: NewsMed / GUS