Onkolog: Przychodzą kobiety z guzem wielkości mandarynki. „Włożę raka w biustonosz i żyję dalej”

Onkolog: Przychodzą kobiety z guzem wielkości mandarynki. „Włożę raka w biustonosz i żyję dalej”

Dodano: 
Piersi
Piersi Źródło: Pixabay
Ludzie ukrywają raka sami przed sobą, na zasadzie: „Ubiorę się i guza nie ma.”, „Włożę go w biustonosz i żyję dalej.” Uważają, że mają mniejszy wpływ na swoje losy: „Po co chodzić do lekarza, gdy jest pandemia i mogę umrzeć?” – mówi dr hab. Barbara Radecka, onkolog.

Zawieszone profilaktyczne badania mammograficzne, hasło „zostań w domu”: to była rzeczywistość początku pandemii. Przez wiele miesięcy dostęp do lekarzy był utrudniony, a również część pacjentek sama rezygnowała z badań. Czy dziś widać konsekwencje?

Niestety, tak. Pojawia się dość dużo pań z zaawansowanymi guzami. W codziennej praktyce spotykamy kobiety z guzem wielkości mandarynki, ale także guzami 8-10-centymetrowymi, z naciekaniem przez nowotwór ściany klatki piersiowej, węzłów chłonnych w okolicy nadoobojczykowej, a więc z chorobą zaawansowaną, która toczyła się już 2-3 lata wcześniej. Wykrywanie raka piersi w takim stadium kilka lat temu było już rzadkością.

Często zapominamy, że nasze zdrowie jest przede wszystkim w naszych rękach. Niedawno konsultowałam 50-letnią pacjentkę, z kilkunastocentymetrowym guzem piersi! Miała liczne przerzuty, nie była w stanie podnieść ręki. Nie była od kilku lat u ginekologa, po badaniach okazało się, że ma też raka trzonu macicy.

Przecież jest to młoda kobieta, mieszkająca w mieście wojewódzkim, więc wydaje się, że taka sytuacja nie jest możliwa! A jednak wcale nie jest to rzadkość. Nie ma tygodnia, żeby nie trafiła do nas pacjentka z bardzo zaawansowaną chorobą.

Dlaczego tak się dzieje? Ta pacjentka myślała, że rak zniknie, guz się wchłonie?

Zastanawiam się, dlaczego takie sytuacje się zdarzają, próbuję zrozumieć. Nie jestem socjologiem, jednak z obserwacji i rozmów z pacjentkami wydaje mi się, że najważniejszą przyczyną jest lęk i wyparcie.

Proszę popatrzeć na nieco inną sytuację – ok. 40 proc. naszego społeczeństwa nie szczepi się, na zasadzie „bo nie”, bo nie wierzy medycynie, bo nie dostrzega problemu. Czasami myślę sobie, że równie duży może być odsetek osób, które wypierają chorobę, starają się o niej zapomnieć. To nie muszą być, oczywiście, te same osoby. Użyłam tego porównania, aby pokazać, że „wyparcie” choroby jest bardzo częste, choć wydaje się całkiem nieracjonalne. Ludzie ukrywają raka sami przed sobą. Na zasadzie: „Ubiorę się i guza nie ma”., „Włożę go w biustonosz i żyję dalej”. Wyparcie choroby wydaje mi się bardzo ważną przyczyną opóźnień w rozpoznawaniu nowotworów.

Czytaj też:
Polki żyją coraz krócej. Prof. Wojtyniak wskazuje, co zabija kobiety. „Można to zmienić”

Może raczej jednak przyczyną zaniedbania była np. inna choroba, COVID, albo sytuacja osobista?

Oczywiście, zdarzają się sytuacje, kiedy ktoś nie mógł dostać się do lekarza, nie wykonano u niego właściwych badań, miał trudną sytuację osobistą, chorobę kogoś bliskiego, rozwodził się, był ofiarą przemocy domowej. Dominująca sprawą jest chyba jednak wyparcie.

Dlatego tak ważne jest, żeby rak znów znalazł się w przestrzeni publicznej, żeby o nim mówić, mądrze mówić. Tego brakowało przez ostatnie 3 lata, kiedy głównym tematem była pandemia, a teraz też jest nim wojna. To, oczywiście bardzo ważne tematy, jednak wparły one inne zagadnienia, w tym tematy „o zdrowiu”.

Powstała swego rodzaju luka w naszej wiedzy: nie przypominaliśmy, że październik to Miesiąc Różowej Wstążki, nie prowadziliśmy pozytywnych kampanii medialnych dotyczących raka piersi. Temat niemal zniknął z przestrzeni publicznej i ze świadomości kobiet.

I jeszcze jedna sprawa: wydaje się, że ludzie mają dziś mniejsze poczucie sprawczości – uważają, że mają mniejszy wpływ na swoje losy. Uświadomiła im to pandemia, a następnie tocząca się tuż za naszymi granicami wojna. To może się też przekładać na mniejszą dbałość o własne zdrowie – po co chodzić do lekarza, gdy jest pandemia i mogę umrzeć, po co iść do lekarza, kiedy toczy się wojna i giną ludzie?

Czytaj też:
Wiceminister Miłkowski dla Wprost o zdrowiu Polaków, lipcowej liście leków refundowanych. Co na kolejnych listach?

Kolejny powodów lęku: inflacja…

To będzie kolejny problem, zwłaszcza że zubożenie powoduje też wzrost przestępczości, media będą o tym pisać. Jeśli jest taka sytuacja, to nie ma komfortu, by myśleć o swoim zdrowiu czy pójściu na profilaktyczną mammografię.

Staram się zrozumieć tor myślenia pacjentów, bo jeśli ich zrozumiem, to będę potrafiła lepiej im pomóc.

Jak pomóc? Jak przekonać, że jednak warto iść się zbadać?

O raku powinniśmy mówić. Nie straszyć nim, tylko informować: o badaniach, o profilaktyce. Nowotwór musi wrócić do przestrzeni publicznej, znów zaistnieć w mediach, w telenowelach.

To paradoks, że są bardzo skuteczne leki, a pacjentki często są w takich stanach, że nie można im pomóc...

Po 30 latach pracy w onkologii dożyłam paradoksu, że są nowoczesne leki, tylko czasami nie ma pacjentów, u których można je zastosować.

Największym problemem jest jednak dramatyczny brak specjalistycznej kadry. Nie tylko lekarzy, ale także diagnostów, techników, pielęgniarek, radiologów, patomorfologów. Zakup kolejnych aparatów do rezonansu magnetycznego nie rozwiąże problemu niedostatku techników, którzy te badania dobrze wykonają, braku lekarzy radiologów, którzy te badania opiszą. Dziś najważniejszym problemem nie jest brak aparatów czy braki w refundacji – choć oczywiście dostęp do nowych leków, czy do przyjaznych form terapii (doustna, podskórna) jest bardzo ważny.

Czytaj też:
Rak piersi u młodych pacjentek. Rzadki, ale bardziej agresywny

Od kilku lat mówi się o tym, że część obowiązków administracyjnych lekarzy mogłyby przejąć asystentki, sekretarki medyczne, a wtedy lekarze mieliby więcej czasu dla pacjentów…

Niechętnie wypowiadam się na tematy systemowe, jednak to prawda. Niestety wciąż nie mamy dobrych rozwiązań ustawowych, które pozwoliłyby przesunąć ciężar wykonywania pewnych czynności na personel pomocniczy, asystentów lekarza, sekretarki medyczne. Lekarze wciąż poświęcają godziny na wypełnienie dokumentacji medycznej.

Pamiętam, że gdy kilkanaście lat temu byłam na stypendium w Brukseli, to widziałam, jak pani doktor rozmawiała z pacjentem w poradni, a cała rozmowa była nagrywana na dyktafon, z którego potem była dokonywana automatyczna transkrypcja. Owszem, pani doktor musiała zapis przeczytać i zaakceptować, jednak gros pracy wykonywały aparaty. A u nas wciąż lekarz na komputerze, w edytorze tekstu, pisze, jak czuje się pacjent i jakie zlecił badania.

W ośrodku, w którym pracuję, każdy lekarz w poradni przyjmuje razem z sekretarka medyczną, która w trakcie trwania wizyty zapisuje w systemie jej przebieg (zgłaszane przez pacjenta dolegliwości, stwierdzane przez lekarza odchylenia w badaniu), wystawia skierowania na badania, które lekarz ordynuje, wpisuje kody procedur i szereg innych danych do systemu. Ale to nie jest standardowe rozwiązanie.

W sytuacji, jaka dziś jest, musimy przede wszystkim myśleć o lepszym wykorzystaniu kadry medycznej.

Dr hab. Barbara Radecka, onkolog, Klinika Onkologii Opolskiego Centrum Onkologii i Uniwersytetu Opolskiego.

Czytaj też:
Prof. Pieńkowski o nowym „koniu trojańskim” w onkologii: „To przełom nie tylko w leczeniu raka piersi”

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.