Katarzyna Pinkosz: Panie Profesorze, od niedawna coraz częściej słyszy się o teranostyce jako potencjalnym przełomie w onkologii. Czym właściwie jest ta metoda – diagnostyką czy leczeniem nowotworów?
Prof. Marek Dedecjus, kierownik Kliniki Endokrynologii Onkologicznej i Medycyny Nuklearnej Narodowego Instytutu Onkologii: Samo pojęcie „teranostyka” powstało z połączenia słów „terapia” i „diagnostyka”. Istota tej metody polega na wykorzystaniu tej samej cząsteczki radioizotopu – raz do celów diagnostycznych, innym razem do celów leczniczych. Łączy ona zaawansowaną diagnostykę molekularną z precyzyjnym leczeniem ukierunkowanym na konkretne komórki nowotworowe.
Pierwszym przykładem takiej cząsteczki był jod promieniotwórczy, od dawna wykorzystywany w diagnostyce i terapii chorób tarczycy. Różnicę między jego zastosowaniem diagnostycznym a terapeutycznym stanowiła jedynie aktywność radioizotopu. W raku tarczycy metoda ta okazała się niezwykle skuteczna – tarczyca selektywnie wychwytuje jod, co umożliwia zarówno jej zobrazowanie, jak i zniszczenie komórek nowotworowych.
Od lat poszukiwaliśmy podobnych izotopów, które można by zastosować w leczeniu innych nowotworów. Kluczem okazała się identyfikacja specyficznych markerów nowotworowych – takich jak receptor dla somatostatyny w guzach neuroendokrynnych czy antygen swoisty dla prostaty (PSMA) w raku prostaty. Połączenie odpowiedniego ligandu, wiążącego się z tym antygenem, z radioizotopem pozwoliło stworzyć nowy sposób niszczenia komórek nowotworowych – tak narodziła się terapia radioligandowa. Zastosowanie izotopu emitującego promieniowanie gamma umożliwia uwidocznienie komórek nowotworowych, natomiast izotopy beta lub alfa pozwalają je zniszczyć. Dzięki temu teranostyka jest metodą łączącą diagnostykę i leczenie w jednym spójnym procesie.
Jednym z głównych zastosowań terapii radioligandowej jest zaawansowany rak prostaty. Co sprawia, że właśnie w tym nowotworze metoda ta przynosi tak dobre efekty?
Większość nowotworów „ukrywa się” w organizmie, imitując komórki zdrowe. Rak prostaty jest jednak inny – na powierzchni jego komórek udało się zidentyfikować charakterystyczny antygen (PSMA), który można namierzyć i wykorzystać do celowanego leczenia.
Dzięki połączeniu ligandu z PSMA możemy nie tylko zobrazować zmiany nowotworowe, ale także je zniszczyć. To leczenie jest wyjątkowo precyzyjne i selektywne. W przeciwieństwie do tradycyjnej chemioterapii czy radioterapii, które oddziałują na cały organizm, radioligandy trafiają dokładnie tam, gdzie powinny.
Na jakim etapie choroby najczęściej stosuje się dziś tę terapię, a jakie efekty obserwuje się u pacjentów?
Nowe technologie onkologiczne wprowadzane są zwykle u pacjentów z najbardziej zaawansowaną chorobą, u których wyczerpano inne możliwości leczenia. Tak też jest z terapią radioligandową.
W Polsce obecnie w raku prostaty można ją zastosować w ramach ratunkowego dostępu do terapii lekowych (RDTL) u chorych z rozsianym, opornym na kastrację rakiem prostaty, po niepowodzeniu innych metod. Skuteczność leczenia jest jednak bardzo wysoka. Z czasem zapewne będzie wdrażana na wcześniejszych etapach choroby, co już ma miejsce w wielu krajach. Mamy pacjentów, u których efekty są spektakularne – po kilku cyklach terapii nie znajdujemy już śladów nowotworu, a poziom PSA spada do zera. Choć oczywiście potrzebne są dalsze badania długoterminowe, to wyniki są niezwykle zachęcające.
A jak wygląda dostępność terapii radioligandowej w Polsce?
Aktualnie leczenie to dostępne jest jedynie w ramach RDTL. Jeśli lek jest zarejestrowany w Unii Europejskiej, polski pacjent może go otrzymać jeszcze przed refundacją – pod warunkiem, że wyczerpano inne możliwości terapeutyczne.
Liczymy na to, że wkrótce powstanie program lekowy, dzięki któremu radioligandy będą mogły być stosowane również wcześniej, nie tylko w stadium zaawansowanym.
Niedawno powstały pierwsze „Wytyczne terapii radioligandowych w Polsce”. Jaki był cel ich opracowania?
Rozwój terapii wymagał stworzenia spójnych zasad kwalifikacji, leczenia i nadzoru nad pacjentami. Mamy w Polsce znakomity sprzęt diagnostyczny – nowoczesne PET-CT – a także ośrodki medycyny nuklearnej gotowe do wdrożenia terapii. Dokument doprecyzowuje zasady współpracy między specjalistami: onkologami, medykami nuklearnymi, fizykami medycznymi i inspektorami ochrony radiologicznej. To niezbędne, aby leczenie było bezpieczne dla pacjenta i zgodne z przepisami Ustawy Prawo Atomowe.
Czy radioizotopy nie budzą obaw u pacjentów? Jak zwiększyć świadomość społeczną w tym zakresie?
Rzeczywiście, w społeczeństwie wciąż pokutuje lęk przed słowem „promieniowanie”. Tymczasem radioligandy są jedną z najbezpieczniejszych metod leczenia. Dawki promieniowania są niewielkie – często niższe niż podczas tomografii komputerowej – a cały proces dokładnie monitorują fizycy medyczni i specjaliści od ochrony radiologicznej. Ryzyko jest więc minimalne.
Jak Pan Profesor widzi przyszłość terapii radioligandowej w Polsce?
Jestem przekonany, że terapia ta będzie wykorzystywana na coraz wcześniejszych etapach leczenia raka prostaty, a z czasem również w innych nowotworach. Na świecie toczy się dziś blisko 200 badań klinicznych nad różnymi rodzajami terapii radioligandowych – m.in. w raku piersi, nerki, oponiakach i guzach neuroendokrynnych.
To bez wątpienia nowy filar onkologii. Mamy w Polsce ogromny potencjał i tradycję w dziedzinie badań nad promieniotwórczością – sięgającą czasów Marii Skłodowskiej-Curie. Byłoby wręcz niezręcznie nie wykorzystać tego dziedzictwa w rozwoju nowoczesnej onkologii.
Czytaj też:
Nowe szanse dla pacjentów onkologicznych. Nowoczesne terapie dla kobiet i mężczyznCzytaj też:
Radioligandy, czyli precyzyjne zabijanie komórek raka. „Szansa dla chorych z przerzutami”
